Day Sylvia - Wybór Crossa, Sylvia Day
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tę książkę dedykuję wszystkim czytelnikom, którzy cierpliwie czekali na dalszy ciąg opowieści o Evie i Gideonie. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ona tak bardzo jak mnie! 1Lodowata woda chłodziła moją rozgrzaną skórę, uwalniając mnie od nocnego koszmaru, którego szczegółów nie pamiętałem. Zamknąwszy oczy, poddałem się masażowi wodnemu, pragnąc, by strach i mdłości spłynęły przez otwór u moich stóp. Wstrząsany dreszczem, pomyślałem o żonie. O moim aniołku, który spał spokojnie w mieszkaniu obok. Pragnąłem Ewy, chciałem się w niej bez reszty zatracić, lecz nie mogłem. Nie mogłem jej przytulić. Nie mogłem ułożyć się na jej rozłożystym ciele i wejść w nie, pozwalając, by jej dotyk przegnał dręczące mnie wspomnienia. – Cholera. – Oparłem dłonie o chłodne kafelki i pokornie wchłaniałem przejmujący mnie do szpiku kości chłód. Jestem samolubnym dupkiem. Gdybym był lepszym człowiekiem, nie zbliżyłbym się do Evy, kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy. Lecz ja uczyniłem ją moją żoną. I zamiast utrzymać nasz ślub w tajemnicy, dzieląc się wiadomością jedynie z garstką ludzi, chciałem, żeby informację o nim roztrąbiły wszelkie możliwe media, by dowiedział się o nim cały świat. Na domiar złego nie miałem zamiaru pozwolić Evie odejść – musiałem jakoś zaradzić temu, że przeze mnie nawet nie mogliśmy sypiać w tym samym pomieszczeniu. Namydliłem się, szybko zmywając z ciała lepki pot. Kilka minut później wróciłem do sypialni, gdzie włożyłem dres, po czym przeszedłem do gabinetu. Zaledwie kilka godzin temu wyszedłem z mieszkania, które Eva dzieliła ze swoim najlepszym przyjacielem, Carym Taylorem, bo chciałem, by przespała się trochę, zanim pójdzie do pracy. Spędziliśmy razem całą noc, zbyt wygłodniali i spragnieni siebie, by tracić czas na sen. Lecz coś jeszcze nie dawało nam spać. Jakiś narzucony przez Evę pośpiech, który targał mną i sprawiał, że czułem się nieswojo. Coś zaprzątało myśli mojej żony. Wyjrzałem przez okno, z którego roztaczał się widok na Manhattan, a potem przeniosłem wzrok na pustą ścianę. W tym samym miejscu w moim gabinecie w naszym penthousie przy Piątej Alei wisiały fotografie Evy i nas obojga. Widziałem je oczyma wyobraźni, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy spędziłem wiele godzin, przyglądając się im. Dawniej podsumowywałem swoje życie, spoglądając przez okno na miasto. Teraz robiłem to, patrząc na Evę. Usiadłem przy biurku i poruszywszy myszką, obudziłem komputer. Na widok twarzy żony, która pojawiła się na ekranie, westchnąłem głęboko. Na zdjęciu była nieumalowana, a drobne jasne piegi na jej nosie sprawiały, że wyglądała na mniej niż swoje dwadzieścia cztery lata. Wpatrywałem się w jej rysy – wygięte w łuk brwi, jasnoszare oczy, pełne wargi. Myśląc o jej ustach, niemal poczułem ich dotyk na skórze. Pocałunki Evy były błogosławieństwem, zapewnieniem mego aniołka, że warto żyć. Zdecydowanym ruchem sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Raula Huerta. Pomimo wczesnej pory odebrał szybko i nie był zaspany. – Pani Cross i Cary Taylor wyruszają dziś do San Diego – powiedziałem, zaciskając na tę myśl dłoń w pięść. Nie musiałem mówić nic więcej. – Rozumiem. – Do południa chcę mieć na biurku najnowsze zdjęcie Anne Lucas oraz szczegółowy raport o tym, co robiła ubiegłej nocy. – Najpóźniej do południa – potwierdził. Odłożyłem telefon i zapatrzyłem się na urzekająco piękną twarz Evy. Uchwyciłem ją, gdy się tego nie spodziewała, w chwili szczęścia – w stanie, jaki chciałem jej zapewni... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |