Deveraux Jude -cykl Montgomery 03- ...

Deveraux Jude -cykl Montgomery 03- Dziedziczka, jude deveraoux
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tytuł oryginału HIGHLAND VELVET
Nota od autora
Każdy, kto czytał tę książkę przed jej wydaniem, zadawał mi te same pytania: Dlaczego nie wspomina się tu
nic o kilcie, i jakie były kolory tartanu MacArran?
Dawny strój szkocki był prosty: składał się z rodzaju pledu (plaide oznacza w języku gaelickim koc), który
rozkładano na ziemi, po czym jego właściciel kładł się na nim, owijał brzegi wokół bioder i przymocowywał
paskiem. Z tego powstawała spódniczka. Górną część plaide, czy też koca, przypinano na jednym ramieniu.
Krąży wiele historii na temat powstania kiltu. Jedna z nich mówi o pewnym Angliku, który skrócił ten strój dla
wygody swych szkockich hutników. Oczywiście, Szkoci odrzucają tę wersję. Niezależnie od prawdziwości tej
historii, kilt pojawił się w użyciu dopiero po roku 1700.
Co do kolorów tartanu, członkowie klanów używali dowolnych barw, które im się spodobały i które mogli
uzyskać dzięki dostępnym w okolicy barwnikom roślinnym. Klany odróżniano po kolorowych kokardach przy
kapeluszach.
Krąży również wiele opowieści dotyczących samego tartanu. Jedna z nich mówi, że to handlarze nadawali
imiona klanów tkaninom, żeby łatwiej można było zidentyfikować ich wytwórcę. Inna zaświadcza, że armia
brytyjska w swoim zamiłowaniu do porządku wymagała, by każda szkocka kompania nosiła tartan o takim
samym kolorze i wzorze. Tak czy inaczej, współcześnie znane tartany pojawiły się dopiero po roku 1700.
Jude Deveraux, 1981 Santa Fe, Nowy Meksyk
Prolog
Mimo zmęczenia długą jazdą po nocy Stephen Montgomery siedział wciąż wyprostowany na swoim koniu.
Nie chciał myśleć o narzeczonej czekającej go u celu tej drogi, czekającej już od trzech dni. Jego bratowa,
Judyta, posłała mu kilka cierpkich słów o mężczyznach, którzy nawet nie zadają sobie trudu, by pojawić się na
własnym ślubie czy choćby wysłać wiadomość tłumaczącą spóźnienie.
Ale mimo słów Judyty i świadomości, że obraził swą przyszłą żonę, niechętnie wyjeżdżał z dóbr króla
Henryka. Stephen wahał się opuścić bratową. Judyta, piękna, złotooka żona jego brata Gavina, spadła ze
schodów i straciła upragnione dziecko, które miała właśnie urodzić. Przez kilka dni jej życie wisiało na
włosku. Gdy się ocknęła i dowiedziała, że poroniła, poświęciła swe myśli innym zamiast rozczulać się nad
sobą. Stephen nie pamiętał daty własnego ślubu, zapomniał nawet o narzeczonej. Judyta, choć pogrążona w
bólu, musiała mu przypomnieć o jego obowiązkach i honorze Szkotki, którą miał poślubić.
Teraz, w trzy dni później, Stephen przygładzał w zadumie swe gęste, ciemnoblond włosy. Wolał zostać przy
bracie Gavinie, mimo niezadowolenia Judyty. Jej upadek nie był przypadkowy, spowodowała go kochanka
Gavina, Alicja Chatworth.
- Milordzie.
Stephen zwolnił i odwrócił się do giermka.
- Wozy zostały daleko za nami. Nie mogą nadążyć.
Skinął głową bez słowa i skierował konia ku wąskiemu strumieniowi, płynącemu wzdłuż drogi. Zsiadł z konia,
przyklęknął na jedno kolano i opryskał twarz chłodną wodą.
Był jeszcze jeden powód, dla którego Stephen nie chciał jechać na spotkanie narzeczonej, której nawet jeszcze
nie widział. Król Henryk zamierzał nagrodzić rodzinę Montgomerych za jej wieloletnią wierną służbę, dając
młodszemu bratu bogatą szkocką pannę. Stephen zdawał sobie sprawę, że winien królowi wdzięczność, ale jej
nie odczuwał po tym, co usłyszał o narzeczonej.
Była pełnoprawną dziedziczką potężnego szkockiego klanu.
Popatrzył na zieloną łąkę po drugiej stronie strumienia. Ci przeklęci Szkoci, ze swym absurdalnym
przekonaniem, że kobieta jest dość inteligentna i silna, by rządzić mężczyznami. Jej ojciec powinien wybrać
jakiegoś młodego chłopca zamiast niej.
Zasępił się, wyobrażając sobie kobietę, którą wybrano na dziedzica rodu. Musiała mieć przynajmniej ze
czterdzieści lat, włosy koloru stali i masywne ciało. W noc poślubną będą się pewnie siłować na rękę, żeby
zdecydować, kto będzie na górze i... ona pewnie wygra.
Milordzie - powiedział chłopak. - Nie wyglądasz dobrze, panie. Tak długa podróż może cię przyprawić o
chorobę.
To nie zmęczenie podróżą skręca mi wnętrzności. - Stephen wstał powoli, choć bez trudu, a jego masywne
mięśnie poruszyły się pod ubraniem. Wzrostem przewyższał giermka. Ciało miał jędrne, ciężkie, muskularne
od ćwiczeń; gęste włosy zlepione potem na karku, silnie zarysowaną szczękę, pięknie wyrzeźbione usta. Pod
jego przejrzyście błękitnymi oczyma widniały głębokie cienie. - Wróćmy do koni. Wozy dołączą do nas
później. Nie chcę już opóźniać egzekucji.
- Egzekucji, milordzie?
Stephen nie odpowiedział. Miał jeszcze kilka godzin, by przygotować się na koszmar, który go oczekiwał w
osobie Bronwyn MacArran.
Rok 1501
Bronwyn MacArran stała przy oknie angielskiej rezydencji spoglądając na podwórze. Wąskie okno było
otwarte na gorące, letnie słońce. Wychyliła się nieznacznie, by poczuć na twarzy świeży powiew. Jeden ze
stojących na dole żołnierzy uśmiechnął się lubieżnie.
Błyskawicznie cofnęła się o krok i zatrzasnęła okno. Odwróciła się wzburzona.
- Te angielskie świnie! - zaklęła po cichu. Jej miękki głos przywodził na myśl mgłę i wrzosy Szkocji.
Za drzwiami dały się słyszeć ciężkie stąpania i Bronwyn wstrzymała oddech do chwili, gdy odgłos kroków
zaczął się oddalać. Była więźniem, przetrzymywanym tu, na północnej granicy Anglii, przez ludzi, których
zawsze nienawidziła, a którzy teraz uśmiechali się do niej i mrugali, jak gdyby znali jej najtajniejsze myśli.
Podeszła do stolika znajdującego się pośrodku wyłożonego dębiną pokoju. Chwyciła mocno blat, pozwalając,
by jego kant wpił się w jej dłonie. Zrobiłaby wszystko, żeby ci ludzie nie dowiedzieli się, co czuje. Anglicy to
wrogowie. Widziała, jak zabijali jej ojca i jego trzech dowódców. Widziała swego brata niemal oszalałego od
daremnych wysiłków odpłacenia wrogom na ich sposób. Przez całe życie musiała żywić i odziewać członków
klanu, po tym jak Anglicy zniszczyli im pola i spalili ich domy.
Miesiąc temu została pojmana. Bronwyn uśmiechnęła się na wspomnienie ran, które ona i jej ludzie zadali
angielskim żołnierzom. Później czterech z nich zmarło.
Ale w końcu i tak ją pochwycili na rozkaz angielskiego króla. Henryk VII powiedział, że chce pokoju, i
dlatego Anglika ustanowi głową klanu MacArran. Zamyślał uczynić to, wydając Bronwyn za jednego ze
swoich rycerzy.
Rozbawiła ją ignorancja angielskiego króla. To ona była głową klanu MacArran i żaden mężczyzna nie
mógłby jej odebrać władzy. Ten głupi król oczekiwał, że jej ludzie podporządkują się obcemu, Anglikowi,
tylko dlatego, że ich władca jest kobietą. Jakże mało wiedział Henryk o Szkotach!
Odwróciła się nagle, usłyszawszy warczenie. To Rab, wilczarz irlandzku największy pies świata, o szorstkiej,
gęstej sierści w kolorze płynnej stali. Trzy lata temu dostała go od ojca, gdy Jamie powrócił z wyprawy do
Irlandii. Jamie zamierzał wytresować go na obrońcę dla córki, ale okazało się to niepotrzebne — Rab i
Bronwyn zaprzyjaźnili się natychmiast, a pies niejednokrotnie sam dawał do zrozumienia, że oddałby życie za
swoją ukochaną panią.
Napięcie Bronwyn zelżało, gdy warczenie Raba ucichło. Reakcja psa wskazywała na bliskość przyjaciela.
Dziewczyna wyczekująco wpatrywała się w drzwi.
Weszła Morag, niska, przygarbiona kobieta, wyglądem przypominająca bardziej ciemny pień drzewa niż
człowieka. Miała błyszczące jak czarne szkło oczy, których badawcze spojrzenie zdawało się przenikać
każdego na wskroś. Wykorzystując swą niepozorną postać, Morag lubiła kręcić się niezauważona wśród ludzi,
obserwując i nasłuchując. Teraz w milczeniu przemierzyła pokój i otworzyła okno.
I co? - zapytała niecierpliwie Bronwyn.
Widziałam, jak zatrzasnęłaś okno. Na dole śmiali się i mówili, że dostaniesz za swoje w noc poślubną.
Bronwyn odwróciła się do niej plecami.
- Sama dałaś im powód do gadania. Powinnaś wysoko
trzymać głowę i ignorować ich. To tylko Anglicy, a ty jesteś
jedną z MacArranów - upomniała ją Morag.
Bronwyn żachnęła się.
- Nikt nie musi mi mówić, jak mam się zachowywać
- warknęła,
Rab, świadom jej zniecierpliwienia, stanął tuż przy swej pani.
Morag uśmiechnęła się do dziewczyny widząc, jak ta podchodzi do ławki pod oknem. Pierwszy raz trzymała
Bronwyn w ramionach, mokrą, zaraz po urodzeniu. Tuliła do siebie małe zawiniątko, czuwając przy
umierającej matce dziecka. To właśnie Morag znalazła maleństwu mamkę, wybrała imię po walijskiej babce i
wychowywała je do szóstego roku życia, kiedy to opiekę nad córką przejął ojciec.
Morag z dumą spoglądała na swoją podopieczną. Bronwyn była wysoka, wyższa niż niejeden mężczyzna,
prosta i giętka niczym trzcina. Nie przykrywała włosów, jak to czynią Angielki, lecz pozwalała im spływać na
plecy obfitą kaskadą. Były kruczoczarne i tak gęste, że jej wiotka szyja chyba tylko cudem mogła udźwignąć
ten ciężar. Miała na sobie satynową suknię angielskiego kroju, w kolorze śmietany z mleka szkockich krów.
Prostokątny, głęboki dekolt odsłaniał młode, jędrne piersi. Suknia opinała szczelnie talię Bronwyn i opadała w
obfitych fałdach. Dekolt i gorset obrzeżone były koronką przetykaną złotą nitką.
— Jesteś zadowolona? - zapytała ostro Bronwyn, nadal
poruszona sprzeczką na temat Anglików.
Wolała szkockie stroje, ale Morag przekonała ją, że lepiej włożyć angielską suknię, by nie dawać wrogowi
powodu do wyśmiewania się z niej i jej „barbarzyńskiego ubioru".
Morag odchrząknęła.
Myślę, że dzisiejszej nocy nie będzie ci szkoda zdjąć tej sukni dla mężczyzny.
Przecież to Anglik! - syknęła Bronwyn. - Tak łatwo zapominasz? Czyżby czerwień krwi mojego ojca już
przybladła w twoich oczach?
Wiesz, że nie - odparła cicho Morag.
Bronwyn usiadła ciężko pod oknem i rozłożyła fałdy spódnicy na ławce. Przebiegła palcami po bogatym
hafcie. Zapłaciła za ten strój mnóstwo pieniędzy, a przecież mogła je przeznaczyć na pomoc dla członków
klanu. Wiedziała jednak, że i oni nie chcą się za nią wstydzić przed Anglikami, dlatego kupiła suknię godną
królowej.
Ale też miała to być jej suknia ślubna.
Szarpnęła gwałtownie złotą nić haftu.
— Cóż to! — zaprotestowała Morag. - Niszczysz suknię, bo
jesteś zła na jakiegoś Anglika? Może ten człowiek miał jakiś
istotny powód, żeby się spóźnić na własny ślub?
Bronwyn gwałtownie wstała, aż Rab przysunął się do niej zaniepokojony.
— Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby on nie miał się
tu w ogóle pokazać. Mam nadzieję, że gnije teraz z podciętym
gardłem w jakimś rowie.
Morag wzdrygnęła się.
— Natychmiast znajdą ci innego, wiec co za różnica, czy
ten umarł, czy nie? Im szybciej dostaniesz angielskiego męża,
tym szybciej będziemy mogły wrócić do Szkocji.
- Łatwo ci mówić! — prychnęła Bronwyn. - To nie ty
musisz go poślubić i... i...
Oczy Morag zabłysły.
I oddać mu się? To tego się boisz, prawda? Chciałabym się z tobą zamienić. Myślisz, że Stephen Montgomery
zauważyłby, gdybym zamiast ciebie wśliznęła się do jego łóżka?
A cóż ja wiem o Stephenie Montgomerym, z wyjątkiem tego, że tak długo każe mi czekać w ślubnej sukni?
Mówisz, że ci mężczyźni się ze mnie śmieją. To mężczyzna, który ma mnie poślubić, wystawił mnie na ich
pośmiewisko. — Rzuciła okiem na drzwi. — Niech no tu teraz przyjdzie, a powitam go z nożem.
Morag uśmiechnęła się. Jamie MacArran byłby dumny ze swojej córki Nawet uwięziona, nie traciła nic ze
swej dumy i werwy. Stała z wysoko podniesioną głową, miotając wokół mordercze, lodowate spojrzenia.
Uroda Bronwyn porażała. Włosy czarne jak bezksiężycowa noc w górach Szkocji i oczy ciemnobłękitne jak
woda w jeziorze tworzyły niezwykły kontrast Dlatego zdarzało się często, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni,
przystawali na jej widok w osłupieniu. Miała długie, gęste rzęsy, gładką, mleczną skórę. Poniżej
ciemnoczerwonych ust zarysowywała się mocna, kwadratowa szczęka, której kształt Bronwyn odziedziczyła
po ojcu.
- Pomyślą, że jesteś tchórzem, jeśli wciąż będziesz się tak
chować w pokoju. Jakiż Szkot boi się drwin Anglików?
Bronwyn wyprostowała się i popatrzyła na suknię. Gdy ubierała się dziś rano, myślała o mającej się odbyć
ceremonii. Tymczasem minęło już wiele godzin od wyznaczonego czasu, a pan młody jeszcze się nie pokazał,
nie przysłał nawet słowa przeprosin.
- Pomóż mi to rozpiąć - powiedziała Bronwyn. Suknia musi być świeża w dniu ślubu. Jeśli nie dziś, to
później. I może z kimś innym. Ta myśl ją rozbawiła.
Co ci chodzi po głowie? - zainteresowała się Morag, manipulując palcami przy zapięciu z tyłu sukni. - Masz
spojrzenie kota, który dorwał się do śmietanki.
Zadajesz zbyt wiele pytań. Przynieś mi zieloną brokatową suknię. Anglicy mogą sobie myśleć, że jestem
pogrążoną we łzach panną młodą, ale szybko się przekonają, jacy naprawdę są Szkoci
Była więźniem, i to od ponad miesiąca, ale pozwolono jej poruszać się w obrębie posiadłości sir Tomasza
Crichtona. Mogła chodzić po domu i po polach, tyle że z eskortą. Posiadłości pilnie strzeżono. Król Henryk
zapowiedział klanowi Bronwyn, że w przypadku jakiejkolwiek próby uwolnienia jej, dziewczyna zostanie
natychmiast stracona. Nie zamierzał jej skrzywdzić, chciał jedynie postawić Anglika na czele klanu
pozbawionego przywódców. Szkoci poruszeni uwięzieniem nowego dziedzica oczekiwali chwili, gdy jeden z
ludzi angielskiego króla ośmieli się im rozkazywać.
Bronwyn powoli zeszła na dół do hallu. Wiedziała, że jej współziomkowie czekają niecierpliwie, ukryci w
lasach wzdłuż niespokojnej granicy między Anglią i Szkocją.
Ona sama nie dbała o to, czy umrze, czy poślubi tego angielskiego psa, ale jej śmierć spowodowałaby niemałe
zamieszanie. Jamie MacArran wyznaczył ją na swego spadkobiercę, zaplanował też jej małżeństwo z którymś
z przywódców klanu, niestety, kandydaci na męża polegli wraz z jej ojcem. Jeśli Bronwyn umrze bezpotomnie,
rozpocznie się krwawa walka o sukcesję.
- Zawsze wiedziałem, że ci Montgomery to bystrzy ludzie - zaśmiał się jakiś człowiek stojący
niedaleko Bronwyn, ukrytej za grubym gobelinem. - Popatrz tylko, najstarszy z nich ożenił się z dziedziczką
Revedoune. Ledwie wyszedł z małżeńskiego łoża, a jej ojciec został zabity i on odziedziczył wszystko.
A teraz Stephen idzie w ślady brata. Ta Bronwyn jest nie tylko piękna, ale posiada też tysiące akrów ziemi
Mów sobie, co chcesz - odezwał się trzeci. Jego pusty lewy rękaw zaświadczał o braku ręki, - Ale ja nie
zazdroszczę Stephenowi Ta kobieta jest wspaniała, tylko jak długo on z nią wytrzyma? Straciłem rękę, bijąc
się z tymi szkockimi diabłami. To dzikusy, mówię wam. Rosną nie ucząc się niczego. Potrafią jedynie rabować
i plądrować. Walczą też jak zwierzęta, nie jak ludzie. To dzika, okrutna banda.
I słyszałem, że ich kobiety cuchną potwornie - dodał pierwszy.
Jeśli chodzi o tę czarnowłosą Bronwyn, ja uciekam z moim nosem.
Bronwyn postąpiła krok do przodu, zaciskając usta w gniewie. Nagle ktoś chwycił ją za ramię, a gdy się
odwróciła, ujrzała twarz młodego, przystojnego mężczyzny. Miał ciemne oczy, pełne usta i dorównywał jej
wzrostem.
- Pozwól mi, pani - powiedział cicho.
Podszedł do grupy rozmawiających. Jego mocne nogi opinały pończochy, a aksamitny kaftan podkreślał
barczystość ramion.
- Nie macie nic lepszego do roboty, tylko plotkować jak
stare baby? Rozprawiacie o rzeczach, o których nie macie
pojęcia. - Jego głos był donośny i władczy.
Trzej mężczyźni spojrzeli na niego zdumieni.
Roger, co z tobą? - zapytał jeden z nich i zerkając za plecy Rogera zobaczył stojącą tam Bronwyn z pałającymi
gniewem oczyma.
Byłoby lepiej, żeby Stephen przyjechał jak najszybciej. widzę, że powinien strzec tej swojej własności -
zaśmiał się drugi.
Precz stąd! - rozkazał Roger. - Czy mam dobyć miecza, byście usłuchali?
Ach, ta gorąca, młoda krew - zażartował któryś ostrożnie. - Wyjdźmy, na zewnątrz jest chłodniej. Za drzwiami
łatwiej wyładować namiętności.
Gdy odeszli, Roger zwrócił się do Bronwyn:
- Proszę wybaczyć zachowanie moich współziomków. Ich
grubiaństwo bierze się z niewiedzy. Nie chcieli nikogo
skrzywdzić.
Bronwyn zmierzyła go wzrokiem.
- Obawiam się, że to ty jesteś ignorantem, panie. Chcieli
skrzywdzić. A może i ty, panie, uważasz, że mordowanie
Szkotów to nie grzech?
Protestuję! To nie w porządku. Zabiłem wprawdzie kilku ludzi, ale nie Szkotów. - Urwał. - Powinienem się
przedstawić. Jestem Roger Chatworth. - Zdjął z głowy aksamitny beret i złożył głęboki, dworny ukłon.
A ja, panie, jestem Bronwyn MacArran, więzień Anglików i, jak się ostatnio okazało, porzucona narzeczona.
Lady Bronwyn, czy przejdziesz się ze mną po ogrodzie? Może promienie słońca rozproszą smutek, którego
przyczyną jest Stephen.
Szli obok siebie. Jego obecność powstrzymywała strażników od bezczelnych uwag. Gdy znaleźli się na
otwartym polu, Bronwyn odezwała się:
- Mówisz o Montgomerym, nazywając go po imieniu,
jakbyście się znali.
A tyś go jeszcze nie poznała, pani? Bronwyn ściągnęła gniewnie brwi.
Od kiedy to zasłużyłam sobie na uprzejmość waszego angielskiego króla? Mój ojciec wierzył we mnie na tyle,
by powierzyć mi klan MacArran, ale twój król uważa, że mam za mało rozumu, by sobie wybrać męża. Nie,
nie widziałam nigdy Stephena Montgomery ani też nic o nim nie wiem. Pewnego ranka zakomunikowano mi,
że wyjdę za niego za mąż. Do tej pory nie zaszczycił mnie jeszcze swoją obecnością. Roger uniósł brwi. W
gniewie jej oczy błyszczały jak błękitne diamenty.
Jestem pewien, że musi być jakaś istotna przyczyna tego spóźnienia.
A może ten powód to chęć narzucenia władzy wszystkim Szkotom? Pokaże nam, kto tu jest panem.
Roger milczał przez chwilę, jakby rozważał jej słowa.
Niektórzy uważają Montgomerych za aroganckich.
Znasz Stephena Montgomery. Jaki on jest? Nie wiem nawet, czy jest wysoki czy niski, stary czy młody.
Roger drgnął, jakby błądził myślami gdzie indziej.
To całkiem zwykły człowiek. - Zawahał się. - Lady Bronwyn, czy uczyni mi pani ten honor i jutro zechce
towarzyszyć mi w przejażdżce po parku? Przez ziemie sir Tomasza przepływa strumień, moglibyśmy tam się
udać i zjeść nad brzegiem śniadanie.
A nie boisz się, panie, że będę nastawać na twoje życie? Nie wypuszczano mnie tak daleko przez ponad
miesiąc.
Uśmiechnął się do niej.
- Chciałbym, abyś wiedziała, pani, że istnieją Anglicy lepiej
wychowani niż ci, którzy porzucają narzeczone w dniu ślubu.
Bronwyn zesztywniała na wspomnienie upokorzenia, jakiego doznała od Stephena Montgomery'ego.
-
Z przyjemnością tam pojadę.
Roger Chatworth z uśmiechem zadowolenia skinął głową mijającemu ich człowiekowi. Jego umysł pracował
szybko.
Trzy godziny później wrócił do swej komnaty we wschodnim skrzydle domu sir Tomasza Crichtona.
Przyjechał tu przed dwoma tygodniami, żeby z nim porozmawiać o ogłoszeniu poboru w okolicy. Sir Tomasz
był jednak zbyt pochłonięty sprawą szkockiej dziedziczki, by się zająć czymś innym. Teraz Roger stwierdził,
że to los go tu przygnał. Kopnięciem odrzucił stołek spod nóg śpiącego pazia.
Mam dla ciebie zadanie - rzekł, gdy zdjął z siebie aksamitny kaftan. - Gdzieś tu pęta się stary Szkot imieniem
Angus. Poszukaj go i sprowadź. Spotkasz go najpewniej tam, gdzie się leją trunki. I przynieś antałek piwa.
Zrozumiałeś?
Tak, milordzie - odparł chłopak, wycofując się do drzwi i przecierając zaspane oczy.
1 Gdy Angus pojawił się w drzwiach, już dobrze dymiło mu się z czuba. Teoretycznie był jednym z
pomocników sir Tomasza, w praktyce jednak ograniczał swe zajęcia do picia. Brudne, zmierzwione włosy na
sposób szkocki zwisały mu na plecach. Nosił długą, lnianą koszulę, przewiązaną w pasie. Miał gołe nogi.
Roger obrzucił go spojrzeniem i skrzywił się z niesmakiem, widząc niechlujstwo starego.
- Chcesz czegoś, milordzie? - zapytał bełkotliwym głosem
Angus. Jego wzrok przylgnął do małej baryłki piwa, którą paź
wnosił do komnaty.
Chatworth odprawił chłopca i nalał sobie piwa, następnie wskazał stołek Angusowi.
- Chciałbym się czegoś dowiedzieć o Szkocji - rzekł.
Angus uniósł zmierzwione brwi.
- To znaczy, gdzie jest ukryte złoto? To biedny kraj, milordzie, i...
- Żadnych kazań, Angus! Swoje kłamstwa zachowaj dla
kogo innego. Chcę się dowiedzieć tego, co powinien wiedzieć
człowiek mający poślubić przywódcę klanu.
Angus wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym łyknął piwa.
- Eponymus, tak? - mruknął w języku gaelickim. - To nie
takie proste być zaakceptowanym przez klan.
Roger zrobił jeden długi krok i wyszarpnął kufel z rąk
Angusa.
- Nie obchodzi mnie twoja opinia. Odpowiesz mi na
pytanie, czy mam cię stąd wykopać?
Angus popatrzył z rozpaczą na chłodny kufel.
- Musisz stać się jednym z MacArranów. - Podniósł wzrok
na Rogera. — O ile chodzi ci, panie, o ten właśnie klan.
Roger potaknął zdawkowo.
- Musisz przyjąć imię dziedzica klanu, bo inaczej nie
zaakceptują cię. Musisz ubierać się jak Szkoci, bo inaczej cię
wyśmieją. Musisz pokochać tę ziemię i samych Szkotów.
Roger przysunął kufel.
A co z kobietą? Co mam zrobić, żeby ją dostać?
Bronwyn nie dba o nic z wyjątkiem swych ludzi. Zabiłaby się raczej niż poślubiła Anglika, gdyby nie
świadomość, że to wywołałoby wojnę wewnątrz klanu. Jeśli sprawisz, że uwierzy, iż dbasz o jej ludzi,
będziesz ją miał.
Roger oddał mu kufel.
Chcę wiedzieć więcej. Czym jest klan? Dlaczego wybrali kobietę na przywódcę? Kim są wrogowie klanu
MacArran?
Gadanie to sucha robota.
Dostaniesz tyle piwa, ile zdołasz wypić, dopóki będziesz odpowiadał na moje pytania.
Bronwyn spotkała się z Rogerem Chatworthem wczesnym rankiem następnego dnia. Mimo najlepszych
intencji była tak podniecona perspektywą przejażdżki po lesie, że ledwo mogła zasnąć. Morag pomogła jej
ubrać się w lekką, brązową, aksamitną suknię, cały czas przestrzegając ją przed podarunkami Anglików.
Chcę się tylko przejechać - powtarzała uparcie Bronwyn.
Tak, a czegóż może chcieć ten Chatworth? Wie, że masz poślubić innego.
Czyżby? - prychnęła Bronwyn. - No to gdzie jest mój oblubieniec? Mam siedzieć w sukni ślubnej przez
kolejny dzień i czekać na niego?
Lepsze to niż uganiać się po lesie z jakimś gorącokrwistym, młodym angielskim parem.
- Parem? Roger Chatworth jest angielskim parem?
Morag nie odpowiedziała, wygładziła tylko suknię i wy
pchnęła Bronwyn z pokoju.
Teraz, gdy siedziała na koniu, a Rab biegł tuż obok, dziewczyna po raz pierwszy od wielu tygodni poczuła, że
żyje.
-
Na twoje policzki powrócił rumieniec - powiedział Roger
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • psdtutoriale.xlx.pl
  • Podstrony
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Tylko ci którym ufasz, mogą cię zdradzić.