Deveraux Jude - Wróżka 06, Deveraux Jude
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1 Długo jeszcze w kręgu znajomych Berni opowia dano, że tak dobrze ubranych zwłok żadna z ucze stniczących- w jej pogrzebie osób nie miała okazji widzieć przez dziesiątki lat. Nie znaczy to, żeby któraś z nich była skłonna się przyznać, że tych dziesięcioleci ma za sobą znacznie więcej niż dwa, tym bardziej że dzięki cudom chirurgii plastycznej mogła z powodzeniem nie ujawniać swego pra wdziwego wieku. Przechodzili kolejno obok kosztownej trumny i z podziwem spoglądali na Berni, na nieskazitel nie gładką skórę jej twarzy. Każda zmarszczka, nie równość, a nawet pory zostały wygładzone kolage nem. Wypełnione silikonem piersi wznosiły się ku górze. Włosy miała wspaniale ufarbowane, staran nie pomalowane rzęsy, wypielęgnowane paznokcie, talię ściśniętą do dziewczęcego rozmiaru - sześć dziesięciu centymetrów. Ubrana w kostium za sie dem tysięcy dolarów prezentowała się tak samo atrakcyjnie jak za życia. Na twarzach zgromadzonych osób widać było ślady podziwu i nadziei, że gdy umrą, będą wyglą dać równie dobrze jak ona. Łzy po śmierci Berni uronili tylko dwaj mężczyźni. Jednym z nich był jej JUDE D£VERMJX fryzjer. Żałował swojej zamożnej klientki, a równo cześnie wiedział, że brak mu będzie jej złośliwego języka i tych wszystkich soczystych ploteczek, które mu opowiadała. Drugim żałobnikiem był czwarty, ostatni mąż Berni, ale jego łzy były łzami radości. Już nigdy więcej nie będzie musiał utrzymywać armii ludzi pracujących nad tym, by pięćdzie sięcioletnia kobieta wyglądała jak dwudziesto latka. - Wybierasz się na cmentarz? - spytała jedna z pań stojącą obok kobietę. - Chciałabym, lecz niestety nie mogę, jestem umówiona. To niesłychanie pilna sprawa, sama ro zumiesz - odpowiedziała. Janinę, jej manikiurzy- stka, będzie miała tylko chwilę czasu około drugiej, a przecież ona musi coś zrobić z paznokciem, który tak niefortunnie złamała. - Ja też nie mogę - stwierdziła pierwsza z nich i rzuciła szybkie, uważne, a zarazem wściekłe spoj rzenie na leżącą w trumnie Berni. W zeszłym tygo dniu kupiła sobie taki sam kostium, w jaki ubrano zmarłą, więc teraz będzie musiała go oddać. To cała Berni. Na każdym spotkaniu zjawiała się za wsze w najnowszych, najdroższych strojach. Ale od dziś już nigdy więcej to się nie przydarzy - pomy ślała tłumiąc śmiech. - Bardzo żałuję, że nie mogę pojechać - dodała. - Berni i ja byłyśmy takimi dobrymi przyjaciółka mi, przecież wiesz o tym. - Wygładziła swoje je dwabne spodnium z kolekcji Geoffreya Beena. - Naprawdę muszę już wyjść. Po pewnym czasie okazało się, że większość ża łobników ma różne umówione pilne spotkania i w końcu na cmentarz udał się sam tylko fryzjer. Za karawanem jechało dwadzieścia limuzyn - Berni 6 WRÓŻKA zorganizowała i opłaciła swój pogrzeb wiele lat te mu - lecz dziewiętnaście z nich było pustych. Wygłoszono przy mogile mowę pogrzebową (uło żoną przez Berni), odśpiewano i odegrano pieśń (również przez nią zaplanowaną) i jedyny żałobnik odjechał do domu. Zasypany i obłożony świeżą dar nią grób oświetliło zachodzące słońce. Cztery godziny później żadna z osób żegnających zmarłą nie myślała już o kobiecie, która kiedyś tak wiele dla nich znaczyła. Jadali u niej, bawili się na organizowanych przez nią przyjęciach, bez końca plotkowali z nią i o niej, ale nikt nie żałował, że odeszła. Absolutnie nikt. KUCHNIA Miała wrażenie, że zaspała. Jej pierwszą myślą było, że nie zdąży na umówione spotkanie z Janinę, manikiurzystką, a ta małpa jest bezlitosna, jeśli klient się spóźnia. Na pewno powie teraz, że w naj bliższym tygodniu nie ma czasu i w rezultacie Ber ni przez kilka dni będzie cierpieć z powodu pa skudnie wyglądających paznokci. Zemszczę się na niej - pomyślała. - Powiem Dianie, że Janinę spała z jej mężem. Przy temperamencie Diany będzie miała szczęście, jeśli wyjdzie z tego żywa. Berni uśmiechnęła się i postanowiła wstać. Stwierdziła jednak, że wcale nie leży w łóżku i wte dy właśnie zorientowała się, że coś jest nie w po rządku. Nie leży, lecz stoi. Nie ma na sobie jedwab nej nocnej koszuli od Diora, ale nowy biały kostium z kolekcji Dupioniego - taki sam, jaki Lois Simons kupiła na wyprzedaży. Berni zamierzała pierwsza się w nim pokazać, a wtedy Lois nie będzie mogła już założyć swojego; spróbuje go oddać, ale jeśli 7 JlIDE DEVERAUX okaże się to niemożliwe, zostanie z kostiumem za cztery tysiące dolarów, którego nie będzie mogła nosić. Na myśl o tym znowu uśmiechnęła się. Rozejrzała się wokół i uśmiech zniknął z jej twa rzy. Otaczała ją gęsta mgła, w której nie mogła dostrzec niczego poza sączącym się gdzieś z oddali złotożółtym światłem. Co teraz? - pomyślała. Zmru żyła nieco oczy próbując coś dostrzec, ale nie wi działa nic, chociaż po przebytej w zeszłym roku operacji wzrok miała bardzo dobry. Zrobiła kilka kroków i wtedy dostrzegła wyłania jącą się z mgły ścieżkę. Ze zdziwienia ściągnęła brwi, ale w porę się powstrzymała. Od tego prze cież robią się zmarszczki. To pewnie jakiś głupi pomysł jej ostatniego kochanka - dwudziestolet niego muskularnego młodzieńca, poderwanego kil ka miesięcy temu, którym zaczynała już być znu dzona. Wciąż powtarzał, że pragnie zostać reżyse rem filmowym i chciał, aby Berni finansowała jego pomysły. Może ten dowcip z mgłą ma ułatwić otwarcie jej książeczki czekowej? Po kilku minutach dostrzegła oświetlone złota wym światłem duże biurko i siedzącego za nim przystojnego siwego mężczyznę. Na jego widok Berni nabrała odwagi i tak wy prężyła ramiona, by jej jędrne piersi wycelowane były prosto do przodu. - Halo, jak się masz - powiedziała swoim naj bardziej seksownym, głębokim głosem. Mężczyzna uniósł głowę, spojrzał na nią, a potem znów skierował wzrok na leżące na biurku papiery. Zawsze niepokoiło ją, gdy mężczyźni nie reago wali natychmiast na jej urodę. Może - pomyślała - powinnam w przyszłym tygodniu zamówić sobie wizytę u chirurga? WRÓŻKA - Przyszedłeś tutaj z Lance'em? - zapytała ma jąc na myśli swego młodego kochanka. Mężczyzna nie odpowiadał i wciąż przyglądał się dokumentom, więc Berni również spojrzała na biurko. Z trudem powstrzymała się, by nie okazać zaskoczenia, gdy dostrzegła, że wykonane jest z dwudziestoczterokaratowego złota. Przed wielu laty Berni nauczyła się oceniać biżuterię tak pre cyzyjnie, że umiejętność ta byłaby przedmiotem dumy każdego jubilera. Szybko i z łatwością potra fiła odróżnić dwunastokaratowe od osiemnasto- karatowego, a to od prawdziwego, czystego dwu dziestoczterokaratowego. Wyciągnęła rękę, by dotknąć blatu, ale cofnęła ją, gdy tylko mężczyzna spojrzał na nią. - Bernardina - powiedział. Berni skrzywiła się. Nie słyszała swego pełnego imienia od lat. Nie używała go. Była pewna, że ją postarza. - Berni - powiedziała stanowczo. - Z „i" na koń cu. Przyglądała się, jak mężczyzna notował coś sta romodnym wiecznym piórem. W końcu poczuła, że narasta w niej irytacja. - Wiesz co? Mam już tego dość. Jeśli to ty i Lan ce wysmażyliście ten numer, to ja i tak... - iy nie żyjesz. - ...zamierzam go wyrzucić. Nie mam zamiaru dawać mu pieniędzy, a... - Zmarłaś podczas snu, zeszłej nocy. Atak serca. - ...jego zwariowane pomysły... - przerwała i spojrzała uważnie na mężczyznę. - Ja, co? - Umarłaś we śnie zeszłej nocy, a teraz jesteś w Kuchni. Berni zamrugała oczami, a potem wybuchnęła [ Pobierz całość w formacie PDF ] |