Daniel Silva - Gabriel Allon 06 - Poslaniec, Książki, Silva Daniel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DANIEL SILVA „POSŁANIEC" Tłumaczyła Aleksandra Górska Saudyjczycy działają aktywnie na wszystkich poziomach globalnego łańcucha terroru: od strategów po sponsorów, od korpusu oficerskiego po zwykłych żołnierzy, od ideologów po podżegaczy. Laurent Murawiec, RAND Corporation Dopóki nie uporamy się z ideologicznymi korzeniami nienawiści, która doprowadziła do 11 września, wojna z terroryzmem nie zostanie wygrana. Pojawienie się następnego Osamy bin Ladena będzie tylko kwestią czasu. Dore Gold, Hatred's Kingdom Zdobędziemy kontrolę nad Watykanem. Zdobędziemy kontrolę nad Rzymem i zaprowadzimy tam islam. Szejk Muhammad ibn abd al-Rahman al-Arifi, imam meczetu w Akademii Obrony Narodowej im. króla Fahda Część pierwsza „Brama Śmierci" 1 Londyn To Ali Massudi niechcący odwołał Gabriela Allona z jego krótkiej i niespokojnej emerytury: Massudi, ów wielki eurofilny intelektualista i wolnomyśliciel, który, w chwili ślepej paniki, zapomniał, że Anglicy jeżdżą lewą stroną ulicy. Scenerią jego smutnego końca było Bloomsbury w ulewny październikowy wieczór. Powodem, dla którego się tam znalazł - ostatnia sesja pierwszego dorocznego Forum Politycznego na rzecz Pokoju i Bezpieczeństwa w Palestynie, Iraku i Regionie. Konferencja rozpoczęła się wczesnym rankiem z wielką pompą i pośród równie wielkich nadziei, ale gdy dzień miał się ku końcowi, nabrała jakości podrzędnej produkcji objazdowej trupy. Nawet demonstranci, którzy zjawili się, licząc na zainteresowanie mediów, szybko pojęli, że wszyscy grają tam według tego samego, wyświechtanego scenariusza. Kukła amerykańskiego prezydenta została spalona o dziesiątej. O jedenastej w paszczy oczyszczających płomieni wylądował izraelski premier. W porze lunchu, pośród ulewy, która szybko zamieniła Russell Square w sadzawkę, rozegrał się bzdurny spektakl mający coś wspólnego z prawami kobiet w Arabii Saudyjskiej. O dwudziestej trzydzieści, kiedy uderzenie młotka zamknęło końcowy panel, dwunastu stoików, którzy wytrzymali do końca, gęsiego skierowało się apatycznie w stronę wyjść. Organizatorzy imprezy nie dostrzegli wielkiego entuzjazmu dla idei ponownego spotkania następnej jesieni. Ktoś z obsługi podkradł się do przodu i usunął z mównicy transparent głoszący: Gaza jest wolna - co teraz? Pierwszym dyskutantem, który powstał, był Sajjid z London School of Economics, obrońca zamachowców-samobójców i apologeta al Kaidy. Następnym - ascetyczny Chamberlain z Cambridge, który wcześniej mówił o Palestynie i Żydach, tak jakby to był wciąż kłopot gości w szarych garniturach z angielskiego Foreign Office. Przez cały czas dyskusji leciwy Chamberlain służył za mur bezpieczeństwa między zapiekłym Sajjidem a biedaczką imieniem Rachel z izraelskiej ambasady, ściągającą na siebie gwizdy i pomruki niezadowolenia za każdym razem, gdy otwierała usta. Chamberlain usiłował odgrywać rolę rozjemcy i teraz, kiedy Sajjid odprowadzał Rachel do drzwi szyderstwami, że jej dni w roli okupanta są policzone. Ali Massudi, profesor globalnego zarządzania i teorii społecznej na Uniwersytecie Bremeńskim, podniósł się jako ostatni. To mało zaskakujące, orzekliby jego zazdrośni koledzy, ponieważ w kumoterskim świecie studiów bliskowschodnich Massudi cieszył się reputacją człowieka, który zawsze schodzi ze sceny jako ostatni. Palestyńczyk z urodzenia, Jordańczyk w rubryce paszportu, Europejczyk z wychowania i wykształcenia, w oczach świata był uosobieniem rozsądku. Nazywano go świetlaną przyszłością Arabii. Wcieleniem postępu. Cieszył się opinią człowieka nieufnego wobec religii - każdej w ogóle, a wojującego islamu w szczególności. W artykułach wstępnych na łamach gazet oraz w swych przemówieniach na salach wykładowych i w telewizji nieodmiennie ubolewał nad dysfunkcyjnością arabskiego świata. Jego nieumiejętnością właściwego edukowania swego ludu. Skłonnością do obarczania winą Amerykanów i syjonistów za wszystkie swoje bolączki. Ostatnia książka Massudiego była praktycznie wezwaniem do islamskiej reformacji. Dżihadyści okrzyknęli go heretykiem. Umiarkowani - islamskim Martinem Lutrem. Tego zaś popołudnia dowodził, ku zgrozie Sajjida, że następny ruch absolutnie winien należeć do Palestyńczyków. Dopóki Palestyńczycy nie porzucą kultury terroru, upierał się Massudi, nie można oczekiwać, że Izraelczycy oddadzą choćby piędź Zachodniego Brzegu. I nawet nie powinni. „Bluźnierstwo! - krzyknął Sajjid. - Apostazja!". Przy swoim metrze osiemdziesiąt profesor Massudi był nie tylko wysoki, ale i o wiele za przystojny jak na mężczyznę pracującego w bezpośredniej bliskości łatwowiernych młodych kobiet. Miał ciemne kręcone włosy, szerokie i wyraziste kości policzkowe, a w samym środku kwadratowej brody dołek. Brązowe, głęboko osadzone oczy nadawały jego twarzy wyraz wybitnej, wzbudzającej zaufanie inteligencji. Ubrany tak jak teraz, w kaszmirową sportową marynarkę i kremowy golf, zdawał się archetypem europejskiego intelektualisty - ciężko pracował nad uzyskaniem takiego efektu. Z natury nieskłonny do pośpiechu, metodycznie spakował notatki i długopisy do swej nieodłącznej torby, po czym zszedł po stopniach z podium i ruszył środkowym przejściem w stronę wyjścia. Kilku uczestników audytorium kręciło się po foyer. Na boku, niczym targana burzą wyspa na spokojnym morzu, stała dziewczyna. Miała na sobie sprane dżinsy, skórzaną kurtkę i palestyńską kraciastą kufię zamotaną na szyi. Gładko uczesane włosy lśniły kruczą czernią. W oczach, także prawie czarnych, lśniło coś innego. Nazywała się Hamida al-Tatari. Uchodźczyni, jak mu powiedziała. Urodzona w Ammanie, wychowana w Hamburgu, teraz obywatelka kanadyjska zamieszkała w północnym Londynie. Massudi poznał ją tego popołudnia na przyjęciu kółka studenckiego. Przy kawie oskarżyła go żarliwie o pobłażanie amerykańskim i żydowskim zbrodniarzom. Massudiemu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |