Davidson Donna - Rywal, zachomikowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Donna Davidson RYWALOD AUTORAZa Regencji (w Anglii lata 1811 - 1820) działo się wiele interesujących historii, między innymi za sprawą Duńczyków, którzy jako jedyni Europejczycy prowadzili handel z Japonią, wykorzystując do tego przez jakiś czas statki amerykańskie. Kupcom wolno było zawijać do Zatoki Nagasaki, czyli poza główną wyspą. Dopiero w drugiej połowie dziewiętnastego wieku rozpoczął się właściwy handel Japonii ze światem zewnętrznym. Każdy szczegół historii Asady jest prawdopodobny, natomiast przyjaciel, z którym uciekł, w rzeczywistości nie mógłby być zesłany na wyspę; jako rybak, który niebezpiecznie zdryfował i został wyratowany przez obcych, po powrocie do Japonii zostałby stracony za kontakt z obcokrajowcami. Japońskie przysłowia, występujące w książce, są autentyczne. Autorka zebrała je w trakcie pobytu w Japonii, można jednakże podejrzewać, że filozofia Asady została przystosowana do potrzeb opisanej historii. Handel z Indiami Wschodnimi rzeczywiście rozpoczął się w czerwcu 1813 roku. Dla wielu przedsiębiorstw i osób indywidualnych stał się źródłem ogromnych fortun. Na zakończenie tej historii warto dodać, że przewidywania ojca Taryn sprawdziły się. Obszar prehistorycznego górnictwa ołowiu, przez który płynęła rzeka Terenig, rozkwitł ponownie. W kopalni Plynlimon, otwartej w roku 1866, w 1874 wydobyto 404 tony rudy. 11801, Kingsford, Anglia Woolf Burnham cofnął się w cień żywopłotu z bzów, oddzielającego Dwór Kingsford od stajen. Niespełna dwunastoletni chłopiec, o spojrzeniu nad wiek dojrzałym, przyglądał się, jak przez dziedziniec, na palcach, w białych pantofelkach, unosząc nad zakurzonym brukiem wytworną wieczorową suknię, kipiąc złością brnie wyperfumowana Klaudia Chlastam. Na widok męża wyłaniającego się ze stajni przystanęła; uniosła pytająco brwi. Oliver uśmiechnął się i odwrócił, obserwując wejście. Klaudia także patrzyła wyczekująco w tamtą stronę. Woolf, zachowując śmiertelną cisze, wytężał wzrok. Po chwili ze stajni wynurzył się Quinn, zausznik Olivera, Poruszając bezgłośnie grubymi wargami wlókł za sobą małe dziecko - jeniec walczył z jego silnym uściskiem. Zwisająca z tyczki brudna latarnia rzucała na kamienny dziedziniec długie, złowieszczo cienie. Na znak Olivera Quinn puścił dziecko i cofnął się w mrok podwórca stajni. To Turyn, pomyślał Woolf, niedawno osierocona siostrzenica Klaudii, dziewczynka wesoła i rezolutna. Przybyła do Dworu w zeszłym tygodniu i od razu zaskarbiła sobie sympatię służących. Wieś huczała od nowin. Co ona tu robi? Taryn, bosa, z brudnymi stopami, w nocnej koszulkę z rękawami zsuniętymi do łokci, podniosła się z trudem i obrzuciła wszystkich buńczucznym spojrzeniem; wyglądała jak mały żołnierzyk przystrojony w białe koronki. Na widok żony Olivera twarz dziecka zmarszczyła się i łzy pociekły mokrymi jeszcze śladami po okrągłych policzkach. - Ciociu Klaudio, on... on powiesił mojego pieska! Podbiegła do ciotki z wyciągniętymi rękoma. Klaudia schwyciła ją za nadgarstek; długimi, szczupłymi palcami drugiej dłoni złapała małą za rozczochrane włosy, odsunęła od siebie na odległość ramienia i uniosła zdziwioną twarz dziewczynki do światła: - Mówiłam ci, żebyś przestała się ze mną spierać? - spytała. W parnym, nocnym powietrzu zabrzmiał szept przepełniony strachem i niedowierzaniem: - Ty mu kazałaś to zrobić? - Moja wspaniała siostra rozpuściła cię, Taryn, a twój bogaty ojciec spełniał wszystkie twoje zachcianki. Musisz zrozumieć: te czasy się skończyły. Od ustanawiania reguł jestem teraz ja, a ty masz mi być we wszystkim posłuszna. Podbródek Taryn zadrżał, ale zaraz uniósł się z uporem. - Ciociu Klaudio, tego pieska dostałam od ojca. Nie miałaś prawa go zabić. Ciotka pochyliła się; na chwilę w blasku latarni jej twarz rozbłysła uderzającym, egzotycznym pięknem, po czym skrzywiła się i czar prysł. - Gdybyś była posłuszna, nie doszłoby do tego. Sama sobie jesteś winna. Taryn okręciła się, chcąc się uwolnić z bolesnego uścisku i wczepiła małe palce w wymyślną fryzurę ciotki, która wrzasnęła i uderzyła dziewczynkę wierzchem dłoni, rubinowym pierścieniem rozcinając jej górną wargę. Z klejnotu na satynowy pantofel kapnęła kropla krwi i Klaudia cofnęła się gwałtownie. Mrużąc oczy z wściekłości, wpatrywała się w zniszczony trzewik. Z pięknych ust popłynęły słowa żrące niczym kwas. - Quinn, naucz manier tę małą z piekła rodem. Taryn spojrzała dziko na wychodzącego z cienia mężczyznę, poruszył od niechcenia ręką i ciasno spleciony bicz zsunął się z jego ramienia na bruk. Chłopiec wzdrygnął się na ten aż nadto znajomy obrazek. Spojrzał na Klaudie, chcąc ocenić, jak bardzo jest wściekła. Na widok jej twarzy serce zabiło mu mocniej. Przeniósł teraz wzrok na Olivera; Quinn, służący, nie mógł nic zrobić bez jego pozwolenia. Zimne oczy Olivera błysnęły złowieszczo. Gdy potwierdził skinieniem rozkaz żony, Quinn zrobił krok do przodu, a Woolf poczuł, że na ten widok robi mu się niedobrze. Chociaż od lat żył na łasce Olivera, nie mógł uwierzyć, by mógł on skrzywdzić delikatną, niespełna dziewięcioletnią siostrzenicę żony. Paliło go poczucie winy. Zrobił źle, trzymając się od małej z daleka. Powinien był z nią porozmawiać, ostrzec, że niemądra prowokacja będzie dla przewrotnej, brutalnej pary wyzwaniem, które nieuchronnie zakończy się batami. W ciągu tygodnia, jaki minął od czasu jej przybycia do Kingsford, nieraz miał okazję poradzić Taryn, by zachowała spokój, niezależnie od tego, co się będzie działo. Nawet teraz mogła się uratować - na przykład osunąć na ziemię, udać pokora, ubłagać swoich dręczycieli. Ach, gdybyż... Taryn uniosła buntowniczo brodę. Woolf wstrzymał oddech. - Powiem lordowi Fortesque, ciociu Klaudio, on weźmie mnie do siebie. Powiem mu, że powiesiłaś mojego psa i zamkną cię w więzieniu Newgate. - Dziewczynka próbowała się bronić. - Twoi rodzice nie żyją - drwiącym tonem zauważyła Klaudia. - Lord Fortesque nie usłyszy twoich skamleli. Nigdy go nie zobaczysz. - Jest moim opiekunem i przyjedzie, żeby przekonać się, jak mi się wiedzie, albo ja sama wyślę mu wiadomość. - Jesteś dzieckiem, Taryn. Nikt nie da ci wiary, a co do wysłania wiadomości, wuj Oliver nie ofrankuje listu do tego starego londyńskiego zrzędy. Taryn oblizała wargę dotykając językiem rany tuż nad lekko skośnym przednim zębem. - Powiedział, że tu przyjedzie, ciociu Klaudio. Wtedy zobaczy, co mi zrobiliście A kiedy weźmie mnie ze sobą, już nie będziecie mogli wydawać pieniędzy mojego ojca. - Z twarzy dziewczynki bito poczucie satysfakcji. Triumfowała. Woolfem wstrząsnął nieoczekiwany śmiech; jego cynizm nieco przygasł. Zdumiał się, że Taryn radzi sobie w trudnej sytuacji niczym dorosły człowiek. Odetchnął głęboko i rozluźnił się, zaciekawiony, jak Klaudia zareaguje na żelazną logikę dziecka. W odpowiedzi dała znak ozdobioną klejnotami dłonią. Bicz przeszyj powietrze i rozciął koszulę na barku dziewczynki. Mała. osunęła się na kolana, piszcząc z bólu. Zdawała się nie dowierzać temu, co się dzieje. Quinn ponownie wzniósł wijący się harap i zamierzył się energicznie. W głowie Woolfa eksplodowała wściekłość. Rzucił się do przodu, chcąc uchronić drobne, niewinne dziecko przed kolejnym uderzeniem. Objął małą, wzdragając się w oczekiwaniu na cios. Słysząc trzask bata Taryn skuliła się, krzyknęła i znieruchomiała. W jej wypełnionych łzami oczach zaświtało zrozumienie. Wyrwała się i spojrzała na. swojego wybawcę. - Odgoń chłopca! - wrzasnęła Klaudia, wiórując wściekłemu pomrukowi Oliviera. W powietrzu ponownie rozległ się świst, Woolf starał się nie myśleć o bólu; jego ciało cierpiało samotnie. Patrzył na dziecko, zawzięcie skupiając uwagę na każdym szczególe. Zaczerwienione oczy wpatrywały się w mego ze zdziwieniem. Są jak fiołki, zauważył, kiedy dosięgło go trzecie smagnięcie. Włosy niemal białe, czarujący mały ząbek, lekko przekrzywiony tuż pod rozciętą wargą, jakby tulił się do sąsiedniego. Taryn wybuchła niczym kufa ognista, krzycząc i próbując odepchnąć go od siebie. - Zostawcie go w spokoju! Zrobię, co mi każecie! Woolf wpatrywał się w nią zdumiony. Ta młoda osóbka błyskawicznie znalazła rozwiązanie. Oliver dał znak. - Wystarczy, Quinn. Zatrzymany w powietrzu bat strzelił niczym pistolet Chłopiec wzdrygnął się. Turyn łkała przez ściśnięte gardło. Oliver przekrzywił na bok głowę. Przystojny, jasnowłosy. stał Z przymkniętymi powiekami, zasłuchany we własne myśli. - Mam wrażenie, że dzieciak podpowiedział nam rozwiązanie. - Oliver, to ona miała dostać baty. a nie chłopiec parsknęła rozzłoszczona Klaudia. Przez obojętną zwykle twarz mężczyzny przemknął błysk zniecierpliwienia, ale kontynuował tym samym tonem: - Pomyśl, Klaudio. Ta mała ma rację. Jako wyznaczony jej opiekun Fortesque z pewnością będzie wsadzał nos w misze sprawy i może jej Uwierzyć. - Ta harda smarkula zawsze była ciężarem, Chcę ją złamać. - Patrz w przyszłość. - Oliver ruszył w stronę przytulonych do siebie dzieci. Taryn wydostała się z opiekuńczego uścisku Woolfa i próbowała zdjąć postrzępioną koszulę z obolałych pleców chłopca. Po policzkach ciekły jej łzy. Chciała mu ulżyć, zmniejszyć jego ból. - Taryn - powiedział cicho Oliver. Jego oczy zmętniały. kiedy dziecko uniosło ku niemu wymęczoną twarzyczkę; - Oczywiście masz rację. Nie możemy cię męczyć, żeby Fortesque nie miał powodu do podejrzeń. Jednak Woolf nic dla twojego opiekuna nie znaczy ani też nikt nie będzie zdziwiony, że ten nicpoń uczony jest dyscypliny. Zapamiętaj więc sobie, że za twoje nieposłuszeństwa będzie karany Woolf. Oczy Taryn stały się okrągłe ze strachu, kiedy uprzytomniła sobie znaczenie tych słów. - Nie, nie możecie... - powiedziała bez namysłu. Woolf otworzył usta, żeby ją ostrzec, ale mimo że Taryn zamilkła, gdy tylko pojęła, że palnęła głupstwo, Oliver natychmiast skwitował jej bunt skinieniem na Quinna. Harap zatańczył jeszcze raz, o włos od jej palców, zostawiając kolejny krwawy ślad na białej koszuli. Oliver podał żonie ramię. - Musisz zmienić pantofle i poprawić fryzurę, moja droga. Lada chwila zjawią się goście - przypomniał. - Idziemy. - Co powie wuj Woolfa, Ryszard, kiedy odkryje, jak go potraktowaliśmy? - spytała idąc u boku męża. - To, co zwykle, moja droga. Zapyta o moje raporty, a nigdy ich nie czyta. Zapyta o pieniądze, które mu obiecałem, a które zaraz przegra. I powie, żebyśmy robili wszystko, co trzeba, żeby ten mały dzikus stał się człowiekiem. Klaudia obejrzała się na dwoje przytulonych do siebie dzieci. - Zabierz ją natychmiast od tego chłopca - syknęła. - To hańba. Nie chcę, żeby trzymała z nim, skoro ma zostać żoną naszego syna. - Nonsens, moja droga. Niech właśnie trzymają się razem, będzie się nim opiekować tak, jak on nią. To lepsze, niż najmowanie opiekunki czy zamykanie jej w pokoju. Na dodatek - powiedział strzepując źdźbła siana z rękawa - nic nas to nie kosztuje. Wiosna 1803, KingsfordGeoffrey, idziemy na ryby? - zapytał od niechcenia Woolf, wzrokiem znawcy patrząc na molo. Rześka bryza lekko burzyła zielonkawą taflę wody; luźna koszula Woolfa trzepotała na wietrze. Spojrzał na kuzyna. Wolałby, by wuj Ryszard zostawił Geoffreya w Kingsford, zamiast brać go z powrotem do Londynu; gdzie miał wyrosnąć na marnotrawnego sobiepanka. Osiemnastoletni Geoffrey. choć uważany za dorosłego, zbyt był łagodny i prostoduszny, by przeciwstawić się pokusom takiego życia. - N... nie mogę - odrzekł Geoffrey. - Ojciec chce jechać przed południem. - Patrząc z zazdrością na niedbałe ubranie Woolfa. przeciągnął dłonią po własnym wymyślnym stroju. - Z... zajrzę do ciebie, zanim jego służący g... go ubierze i wleje weń butlę piwa. Woolf spojrzał bystro na kuzyna. - Zjechaliście tu raptem wczoraj. Po co w ogóle przyjeżdżaliście? - Ojciec chadza własnymi diabelskimi ścieżkami. Przyjechał wymusić na Oliverze pieniądze. Oliver udaje biedaka, ale ojciec jest przekonany, że to łajdak, który trzyma forsę dla siebie. - Latami ostrzegałem wuja przed Oliverem, nie zważając na to, że twoja matka była jego siostrą. Ten człowiek rujnuję Kingsford. a ludzie kłaniają mu się w pas, byle tylko ciągnąć z niego forsę. Czasami mam wrażenie, że traktuje Kingsford tak, jakby należało do niego. - Mówisz poważnie? - Posłuchaj. Geoffrey - mówił Woolf, zachęcony niedowierzającym spojrzeniem kuzyna. - Jak myślisz, czy on wysłucha mnie teraz, kiedy jest zły na Olivera? Geoffrey zerknął szybko na kuzyna, po czym wbił oczy w ziemię i powiedział: - Przykro mi, Woolf. Jak tytko Oliver wyjmie pieniądze, ojciec zapomni o wszystkim i Oliver pozostanie dlań dobrym kompanem. W każdym razie nikt nie może mu nic powiedzieć ani o tobie, ani o Taryn. Nawet kiedy jest trzeźwy, nie chce słuchać o cudzych problemach. - Zamyślił się. - Z... zabija siebie alkoholem i traci pieniądze na hazard. Na razie nie musi zastawiać majątku, ale to tylko kwestia czasu. Woolf kiwał głową, czując odrazę do samego siebie za to. że w ogóle podjął temat. Ruszył w kierunku trójkątnego cienia rybackiego szałasu. - Siadaj tutaj, Geoffrey, upieczesz się w tym ubraniu. Geoffrey wahał się, więc pchnął go łokciem i kuzyn posłuchał, jak bojaźliwy piesek, który chce wszystkim dogodzić. Kiedy ułożyli się w cieniu. Geoffrey westchnął. - Nie mieliśmy wielkiego szczęścia do ojców, co? Wuj Ryszard przynajmniej chce cię mieć przy sobie. Mój ojciec nawet nie raczył mi pomachać na pożegnanie. - Wuj Justin - mówił powoli Geoffrey - twój ojciec, jest piratem. N - nie mogłem uwierzyć, kiedy usłyszałem tę historię. - Trącił Woolfa łokciem i zmienił ton rozmowy: - Mógłby wpaść tu i zostawić nam trochę zagrabionego złota. M - miałbyś coś przeciwko temu? Woolf próbował się uśmiechnąć; wiedział, że Geoffrey fatalnie się czuje, jeśli ktoś w jego towarzystwie jest choć trochę nie w sosie, a nie miał powodu zarażać go swoim ponurym nastrojem. Ośmielony Geoffrey mówił dalej: - To były naprawdę dobre lata, kiedy zarządcą był wuj Justin. Mój ojciec nigdy mu nie wybaczył, że zniknął w taki sposób. Oliver zaofiarował się, że go zastąpi. Jego pomysł na dobre zarządzanie polegał na laniu strumieni brandy i kapaniu kropli gotówki, żeby udobruchać ojca. Zwykle to wystarczało, ale ojciec w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że Kingsford powoli obraca się w ruinę. - Uniósł twarz w stronę chłodnego powiewu. - Być może mój ojciec dlatego cię tu zostawił, że nadał jest wściekły na wuja Justina, że odszedł. Ze ściśniętego gardła Woolfa wyrwał się gorzki śmiech. - Wuj Ryszard powiada raczej, że oddał mnie do Olivera na nauki. Podobno harap Quinna ma sprawić, że nie zostanę dzikusem, jak mój stary. Geoffrey westchnął. - Trudno kochać tych naszych ojców, co? - Kochaj swojego, Geoffrey. Ją mojego nienawidzę. Jeśli w ogóle go jeszcze zobaczę, pokażę mu, jak smakuje bat. Jesień 1805, Kingsford Woolf zamknął książkę i wyciągnął się przy kominku. Leniwie obserwował, jak Taryn, wpatrzona w widelec z tostem. przesuwa różowym językiem po skośnym przednim zębie. Odgarnął niesforny kosmyk grożący zajęciem się od płomieni i lekko pogładził ją po włosach. Jej bliskość przepełniała go serdecznym wzruszeniem. Była wesołą towarzyszką, wdzięczną za drobne przyjemności, jakie jej sprawiał: odkrycie ptasiego gniazda, zorganizowanie wyprawy na jagody lub wizyty u dzierżawców, gdzie rozdawała skromne datki grając rolę dobrodziejki. Zadumał się. - Myślę, że skoro wuj Ryszard jest tak chory, Geoffrey powinien pomyśleć o przyszłości i zainteresować się posiadłością. On jednak powiada, że żyć na wsi to jakby dać pogrzebać się żywcem. Gdyby Kingsford należało do mnie... Giles żachnął się. - Nigdy nie będzie twoje i nikt nie życzy sobie wysłuchiwać twoich nie kończących się teorii gospodarowania. – Odwrócił się od zalanego deszczem okna i skrzyżował ręce na piersi, Koronki jego mankietów spłynęły w dół pięknymi fałdami. - Ja sobie życzę, Giles - powiedziała miękko Taryn. Woolf milczał, wiedząc, że w jego obecności zwykle pogodny i układny Giles tracił humor. Bezgranicznie rozpieszczany przez Klaudię, otoczony serdecznością Taryn, nigdy nie wydorośleje. Zamiast tego będzie brnął przed siebie, ograniczony - niczym koń klapkami na oczy - - uwielbieniem matki i troską Taryn. I zazdrosny o Woolfa. - Ktoś musi zadbać o to, by Kingsford nie popadło w trwałą ruinę - odpowiedział spokojnie, nie dając za wygraną. Giles zrobił krok w jego kierunku. Był wyraźnie znudzony tematem. - Krytykujesz mojego ojca? - Oczywiście, że nie - wtrąciła szybko Taryn. Rzuciła Woolfowi ostrzegawcze spojrzenie i dodała: - On czyta te wszystkie książki, żeby dowiedzieć się, jak postępują ludzie w innych regionach kraju. Woolf zignorował gniew Gilesa i znowu skupił uwagę na Taryn. podciągną] kolana pod brodę. - Taryn, przypuśćmy, że miałabyś staw taki jak nasz, zaopatrujący Kingsford w ryby. Jeśli ktoś jednego roku wyłowiłby wszystkie ryby, nie zostawiając żadnej, co by było, gdybyśmy mieli ochotę na ryby? - A kogo to obchodzi? Tuż za progiem mamy rzekę i ocean - odrzekł Giles siadając na dywaniku obok Taryn. Poklepała go po dłoni, zastanawiając się nad pytaniem Woolfa. - Ryb już nie będzie - powiedziała. Woolf pokiwał głową, zadowolony z odpowiedzi. - I tak jest ze wszystkim, Taryn. Gnuśny farmer sieje rok w rok to samo zboże i nawet owcy nie przegoni przez pole, bo jest za leniwy, by dbać o regenerację gruntów. Nie próbowaliśmy niczego innego poza rozsiewaniem ziarna, które i tak wiatr od morza zwiewa w chaszcze. Czy nie można spróbować siać w dołkach albo stosować płodozmian... albo - pytał zirytowany - sadzić rzepę? - Rzepa? - zachichotała Taryn. - A co rzepa ma z tym wspólnego? - Podniosła grzankę do nosa i powąchała. - Mniam, mniam. Giles zdjął tost z widelca. - Woolf, co cię obchodzi Kingsford? - Ze słoja stojącego na tacy leżącej między nim a Taryn wziął łyżkę dżemu. Trzonkiem rozsmarował dżem na grzance, po czym upuścił lepką, pokrytą okruszynami łyżkę na dywan. Odgryzał kęs za kęsem, aż całkowicie wypełnił usta. Taryn podniosła łyżkę i wytarła serwetką zabrudzony dywan. Woolf odpowiedział na pytanie Gilesa: - Jasne, że osobiście nic mnie nie obchodzi. Zdobędę własny majątek. Taryn spojrzała na niego przestraszona. - Opuścisz Kingsford? - Oczywiście, że tak - powiedział Giles kładąc dłoń na dłoni Taryn. - Nic tu po nim. Nie mam pojęcia, co go tu tak długo trzyma. Woolf zmrużył oczy; przyjrzał się profilowi Gilesa, po czym wbił wzrok w dłoń Taryn przykrytą ręką kuzyna. - Wiesz, Taryn, chcę zostać bogaty. Ludzie wszędzie dorabiają się fortun, a ja jestem równie mądry jak oni. - Woolf, a czy wtedy wrócisz? - Być może - mruknął. - - Być może kupię Kingsford Do tego czasu cena zaniedbanego majątku pójdzie znacznie w dół. Giles spochmurniał, ale Taryn uśmiechnęła się. - Wrócisz, żeby nas uratować - powiedziała ufnie. Woolf zamilkł. Myślał o tym, że opuszczając Kingsford powinien być szczęśliwy. Z jednej strony męczył się patrząc bezsilnie, jak opiekunowie Taryn dławią jej niepokornego ducha, z drugiej - jak Giles wykorzystuje jej dobre serce. Ojciec Taryn na łożu śmierci pobłogosławił ich ewentualny związek, zostawiając ją całkowicie pod kontrolą Klaudii. Burnham musi teraz smażyć się w piekle, pomyślał Woolf ze złośliwą satysfakcją. Niezależnie od tego. w jaki sposób miał zamiar przeciwdziałać egoistycznym poczynaniom jej rodziny, prawda była taka, że nie miał środków dla uratowania dziewczyny i znikąd nie mógł oczekiwać pomocy. Kiedy umarł londyński opiekun Taryn, zastąpił go człowiek, który „uwielbiał” Olivera za to, że zajął się sierotą. Wuj Ryszard był już schorowany i Geoffrey, chociaż rozumiał troskę Woolfa o Taryn nie mógł w niczym pomóc. Wiódł leniwe, przyjemne życie, co kwartał wyczekując na wypłatę należnej mu renty. Giles ma racje, myślał Woolf. Musi liczyć tylko na siebie, przeczytać wszystkie książki z kingsfordzkiej biblioteki, przygotować się do radzenia sobie w życiu, przyjąć oferty rybaków, nauczyć się żeglarstwa, przyłączyć do przemytników, którzy pływali przez kanał do Francji, nauczyć się osiągać zysk. Zdoła jej pomóc tylko wtedy, jeśli będzie bogaty i silny. Oczywiście, jeżeli będzie tej pomocy jeszcze chciała. Lato 1807, KingsfordPrzez otwarte drzwi wpadały do kuchni tańczące promyki słońca, niby weseli goście, prześlizgując się po czystej kamiennej posadzce, migocąc w promiennym zachwycie na nowym piecu Rumforda i błogosławiąc zapachy bijące z jego czeluści. Marta, młodsza córka Kucharci, klęcząc na krześle patrzyła łakomie, jak matka przykrywa serwetą duży kosz. - To dla Rose Simpson, panno Turyn. Piernik dla starszej dziewczynki i prowiant na parę dni - zwróciła się Kucharcia do wysokiej, stojącej obok młodej damy. - Mogę pójść z nią i zobaczyć dzieciątko? - poprosiła Marta. Zeskoczyła z krzesła i czarne loki opadły dokoła jej zaróżowionej, pucołowatej bud. Schwyciła kosz, żeby pokazać swoją gotowość do pomocy. - Może? - spytała Taryn, wymieniając z Kucharcia spojrzenie zdradzające, że obie nie potrafią odmówić małej. - Jak sobie życzysz - odrzekła Kucharcia. - Alicja i ja wstałyśmy dziś wcześnie i godzinkę możemy się obyć bez tego małego urwisa. - Pochyliła się, ujęła Martę pod brodę i otarła z kącików ust okruszyny piernika. - Bądź grzeczna. - Sama przypominała dziecko: rumiane policzki, śmiejące się błękitne oczy, błyszczące czarne warkocze. Alicja, starsza córka Kucharci, pośpieszyła, by przytrzymać drzwi przed dźwigającą kosz Taryn. Marta minęła Taryn w podskokach, zbyt niecierpliwa, by iść, zbyt podniecona perspektywą ujrzenia najmłodszej mieszkanki małej wioski przy Kingsford. Taryn oparła kosz na biodrze i zaśmiała się. - Biegnij przodem, Marto. Jeśli chcesz, możesz im powiedzieć, że idę. - Wydając okrzyk radości dziewczynka pobiegła skrótem przez las. Taryn nuciła idąc ocienioną ścieżką. Cieszyła się wspaniałym dniem. P... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |