Danielle Steel - Kochanie, Danielle Steel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Steel Danielle Kochanie Bettina Danieis z westchnieniem ulgi rozejrzała się po różowej łazience. Zostało jej dokładnie pół godziny, doskonale więc mieściła się w czasie. Zazwyczaj miewała go jeszcze mniej, aby ze zwyklej dziewczyny, studentki, przedzierzgnąć się w rajskiego ptaka i podejmującą gości doskonalą panią domu. Do tego przeistaczania się już całkowicie przywykła. Od piętnastu lat pełniła u boku swego ojca rolę adiutantki: bywała z nim wszędzie, przeganiała reporterów, przyjmowała zlecenia telefoniczne od jego przyjaciółek, a nawet przesiadywała za kulisami, wspierając go podczas wieczorów autorskich, na których promował swoje najnowsze książki. Właściwie wcale nie musiał się wysilać. Siedem jego ostatnich książek automatycznie trafiło na listę bestsellerów „New York Timesa”, ale reklama należała do dobrego tonu. 0n zresztą za tym przepadał. Uwielbiał się krygoyać i popisy- wać — cały ten cyrk stanowił pożywkę dla jego jaźni, a poza tym mial wielką frajdę, gdy kobiety odkrywały, że podobnie jak bohaterowie jego książek odznacza się nieodpartym urokiem. Justina Danielsa nietrudno zresztą było wziąć za bohatera Powieści. Nie ustrzegła się od tego nawet sama Bettina. Był Przecież tak uderzająco przystojny, nizaprzeczalnie czarujący, dowcipny, zabawny i tak fascynujący w towarzystwie! Czasami zapominało się, jak bardzo potrafił być samolubny, egocentryczny i bezlitosny. Bettina znała dobrze obydwa jego oblicza, a jednak go kochała. Od lat był jej bohaterem, towarzyszem i najlepszym przyjacielem. Wiedziała o nim wszystko. Znała wszystkie jego skazy, słabostki, grzechy i lęki, a jednocześnie całe jego piękno1 błyskotliwość i dobroć; kochała go każdą cząstką swojej istoty i wiedziała, że tak będzie zawsze. Sprawił jej wiele rozczarowań, lekceważył prawie wszystkie ważne imprezy w jej szkole, nie pokazał się na żadnych zawodach ani zabawach. Zdołał Betrinę przekonać, że towarzystwo młodych ludzi jest nudne, i w zamian ciągał ją wszędzie ze swymi przyjaciółmi. Ranił ją przez całe lata w ciągłej pogoni za własnymi mirażami. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, że Bettina ma prawo do dzieciństwa, pikników, plażowania, przyjęć urodzinowych i popołudniowych spacerów po parku. Jej pikniki odbywały się u „Ritza” albo w paryskim „Plaza-Atenće”, odwiedzała plaże w South Hampton i Deauyille, przyjęcia urodzinowe dla przyjaciół urządzano w „zi” w Nowym Jorku lub w „Bistro” w Beyerly HilIs, a zamiast spacerów po parku ojciec wymagał, aby mu towarzysżyła w przejażdżkach jachtem, na które bywał bezustannie zapraszany.. Nie był to styl życia, z powodu którego trzeba by się nad nią litować, a jednak zaufani przyjaciele Justina często wyrzucali mu sposób, w jaki wychowujecórkę. Dowodzili, że jest przez niego bardzo samptna, skoro musi ciągle włóczyć się za nieżonatym i wiecznie czegoś szukającym ojcem. Zadziwiające, że w wieku dziewiętnastu lat Bettina pod wieloma względami pozostała wciąż taka młodzieńcza i niewinna, jakkolwiek z jej wielkich, szmaragdowych oczu wyzierała również mądrość całych pokoleń, pochodząca nie z własnych przeżyć, lecz z tego, co przyszło jej oglądać. W wieku dziewiętnastu lat zachowała świeżość uczuć dziecka, choć zdarzało się, że bywała świadkiem życia w takim bogactwie, a często w upadku, jakiego nie widywali ludzie dwukrotnie od niej starsi. Matka zmarła na białaczkę wkrótce po czwartych urodzi nach Bettiny, dla której pozostała jedynie okoloną jasnymi włosami roześmianą twarzą o wielkich niebieskich oczach, patrzących z portretu zawieszonego w jadalni. Niewiele z Tatiany Danieis można było odnaleźć w jej córce. Bettina nie była podobna ani do Tatiany, ańi do Justina. Reprezentowała własny typ urody. Odziedziczyła coś z uderzającó czarnych włosów i zielonych oczu ojca, ale jej zielone oczy miały inny odcień, włosy zaś były kasztanowe jak bardzo stary, przedni koniak. Justin Danieis był wysoki i mocno zbudowany, Bettina zaś przeciwnie — szczupła i drobniutka, o proporcjach subtelnych niczym elf. Gdy rozczesywała swe kasztanowe włosy, ich loki miękko układały się w okalającą twarz aureolę, co nadawało jej wygląd istoty delikatnej i kruchej. Znowu spojrzała na zegarek. Pozostało jej dwadzieścia minut. Przeprowadziła w myśli błyskawiczny rachunek. Zdąży. Zanurzyła się w wannie pełnej parującej wody i odprężyła się, patrząc na padający za oknem pierwszy listopadowy śnieg. Ich przyjęcie także miało być pierwszym w tym sezonie i dlatego powinno zakończyć się sukcesem I zakończy się. Już ona tego dopilnuje. Raz jeszcze przebiegła w myśli listę zaproszonych gości, zastanawiając się, czy ktoś z nich nie zawiedzie z powodu śnieżycy. Wydało jej się to jednak niemożliwe. Przyjęcia u jej ojca były zbyt głośne, a zaproszeń wyczekiwano z zapartym tchem, wątpliwe więc, by ktokolwiek żechciał stracić okazję lub zaryzykować, że nie zostanie zaproszony ponownie. Przyjęcia stanowiły nieodłącznączęść życia Justina DanieIsa. Wydawał je co najmniej raz w tygodniu. Ze względu na ludzi, którzy na nich bywali, na ich stroje, na wydarzenia, które miały tam miejsce, transakcje, które tam zawierano, były one jedyne w syoim rodzaju i wieczór u Danielsów stanowił coś w rodzaju wizyty w odległej krainie ze snów. Wszystkie przyjęcia były nadzwyzaj efektowne. Luk susowe otoczenie zachwycało siedemnastowiecznym przepychem, lokaje czuwali, gotowi na każde skinienie, grała wy- najęta orkiestra. Bertina w roli pani domu niczym czarodziejka krążyła pomiędzy grupkami gości — zdawała się pojawiać wszędzie tam, gdzie jej oczekiwano lub potrzebowano. Czasami zapominało się, jak bardzo potrafił być samolubny, egocentryczny i bezlitosny. Bettina znała dobrze obydwa jego oblicza, a jednak go kochała. Od lat był jej bohaterem, towarzyszem i najlepszym rzyjacielem. Wiedziała o nim wszystko. Znała wszystkie jego skazy, słabostki, grzechy i lęki, a jednocźeśnie całe jego piękno błyskotliwość i dobroć; kochała go każdą cząstką swojej istoty i wiedziała, że tak będzie zawsze. Sprawił jej wiele rozczarowań, lekceważył prawie wszystkie ważne imprezy w jej szkole, nie pokazał się na żadnych zawodach ani zabawach. Zdołał Bóttinę przekonać, że towarzystwo młodych ludzi jest nudne, i w zamian ciągał ją wszędzie ze swytni przyjaciółmi. Ranił ją przez całe lata w ciągłej pogoni za własnymi mirażami. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, że Bettina ma prawo do dzieciństwa, pikników, plażowania, przyjęć urodzinowych i popołudniowych spacerów po parku. Jej pikniki odbywały się u „Ritza” albo w paryskim „Piaza-Atenće”, odwiedzała plaże w South Hampton i Deauyille, przyjęcia urodzinowe dla przyjaciół urządzano w „21” w Nowym Jorku lub w „Bistro” w Beyerly HilIs, a zamiast spacerów po parku ojciec wymagał, aby mu towarzyszyła w przejażdżkach jachtem, na które bywał bezustannie zapraszany. Nie był to styl życia, z powodu którego trzeba by się nad nią litować, a jednak zaufani przyjaciele Justina często wyrzucali mu sposób, w jaki wychowuje córkę. Dowodzili, że jest przez ńiego bardzo samotna, skoro musi ciągle włóczyć się za nieżonatym i wiecznie czegoś szukającym ojcem. Zadziwiające, że w wieku dziewiętnastu lat Bettina pod wieloma względami pozostała wciąż taka młodzieńcza i niewinna, jakkolwiek z jej wielkich, szmaragdowych oczu wyzierała również mądrość całych pokoleń, pochodząca nie z własnych przeżyć, lecz z tego, co przyszło jej oglądać. W wieku dziewiętnastu lat zachowała świeżość uczuć dziecka, choć zdarzało się, że bywała świadkiem życia w takim bogactwie, a często w upadku, jakiego nie widywali ludzie dwukrotnie od niej starsi. Matka zmarła na białaczkę wkrótce po czwartych urodzi-. nach Bettiny, dla której pozostała jedynie okoloną jasnymi włosami roześmianą twarzą o wielkich niebieskich oczach, patrzących z portretu zawieszonego w jadalni. Niewiele z Tatiany Daniels można było odnaleźć w jej córce. Bettina nie była podobna ani do Tatiany, ani do Justina. Reprezentowała własny typ urody. Odziedziczyła coś z uderzającó czarnych włosów i zielonych oczu o;ca, ale jej zielone oczy miały inny odcień, włosy zaś były kasztanowe jak bardzo stary, przedni koniak. Justin Danieis był wysoki i mocno zbudowany, Bettina zaś przeciwnie — szczupła i drobniutka, o proporcjach subtelnych niczym elf. Gdy rozczesywała swe kasztanowe włosy, ich loki miękko układały się w okalającą twarz aureolę, co nadawało jej wygląd istoy delikatnej i kruchej. Znowu spojrzała na zegarek. Pozostało jej dwadzieścia minut. Przeprowadziła w myśli błyskawiczny rachunek. Zdąży. Zanurzyła się w wannie pełnej parującej wody i od1 prężyła się, patrząc na padający za oknem pierwszy listopadowy śnieg. Ich przyjęcie także miało być pierwszym w .tym sezonie i dlatego powinno zakończyć się sukcesem. I zakończy się. Już ona tego dopilnuje. Raz jeszcze przebiegła w myśli listę zaproszonych gości, zastanawiając się, czy ktoś z nich nie zawiedzie z powodu śnieżycy. Wydało jej się to jednak niemożliwe. Przyjęcia u jej ojca były zbyt głośne, a zaproszeń wyczekiwano z zapartym tchem, wątpliwe więc, by ktokolwiek żechciał stracić okazję lub zaryzykować, że nie zostanie zaproszony ponownie. Przyjęcia stanowiły nieodłącznączęść życia Justina DanieIsa. Wydawał je co najmniej raz w tygodniu. Ze względu na ludzi, którzy na nich bywali, na ich stroje, na wydarzenia, które miały tam miejsce, transakcje, które tam zawierano, były one jedyne w swoim rodzaju i wieczór u Danielsów stanowił coś w rodzaju wizyty w odległej krainie ze snów. Wszystkie przyjęcia były nadzwyczaj efektowne. Luksusowe otoczenie zachwycało siedemnastowiecznym przepychem, lokaje czuwali, gotowi na każde skinienie, grała wynajęta orkiestra. Bettina w roli pani domu niczym czarodziejka krążyła pomiędzy grupkami gości — zdawała się pojawiać wszędzie tam, gdzie jej oczekiwano lub potrzebowano. Była naprawdę urzekająca: zwiewna, piękna i całkowicie nudne życie na tym świecie. Teraz, w wieku sześćdziesię niepowtarzalna. Jedynie jj własny ojciec nigdy nie zdawał J ciu dwóch lat, nie żałował swojej decyzji... z wyjątkiem sobie sprawy z tego, jak jest nadzwyczajna: w jego przekona- chwil, kiedy widywał Bettinę. Wtedy zdawało mu się, że coś Aiu każda młoda kobieta posiadała tyle samo wdzięku co topnieje w jego sercu. Czasami, patrząc na nią, zastanawiał Bettina. się, czy wyrzekając się potomstwa, nie popełnił błędu. Niedbała życzliwość, jaką okazywał córce, drażniła jego Teraz jednak nie było się już nad czym zastanawiać. Było na najbliższego przyjaciela. Iyo Stewart ubóstwiał Justina Danie- to zbyt późno, a zresztą czuł się szczęśliwy. Na swój sposób lsa, ale ód lat gniewało go, że Justin nie zauważa, ęo dzieje się był równie wolny jak Justin. Od czasu do czasu jeździli z Bettiną, nie rozumie, jak bar4zo córka go czci i jak wiele ną weekendy do Londynu, w lipcu podczas kilkutygodnioznaczą dla niej ojcowskie zainteresowanie i pochwały. Częste WyCh pobytów spotykali się na południu Francji, mieli liczne grono znakomitych przyjaciół. Była to jedna z owyćh stałych uwagi Iya Justin zbywał śmiechem, potrząsaniem głowy przyjaźni które wybaczają prawie wszystkie grzechy i zei machaniem pięknie wypielęgnowaną dłonią. — Nie bądź dziwakiem. Ona jest szczęśliwa, że może dla zwalają na swobodne wyrażanie zarówno dezaprobaty, jak mnie robić to wszystko. Po prostu uwielbia bieganie z przyję- zchwytu, dlatego Iyo tak otwarcie wypowiadał swoje opinie cia na przyjęcie, bywanie ze mną na przedstawieniach, spoty- na temat sposobu, w jaki Justin traktuje córkę. Ostatnio kanie interesujących ludzi. Byłaby zakłopotana, gdybym spró- debatowali o t3rm podczas lunchu w „La Cóte Basque”. Iyo bował wyrazić, jak wielkie mam uznanie dla tego, co dla mnie łajał Justina: robi: Ona wie, że to doceniani. Jak mogłaby tego nie rozumlec? — Gdybym był na jej miejscu, stary, odszedłbym od Odwala kawał wspaniałej roboty. ciebie. Co oia i ciebie ma? — Powinieneś jej o tym powiedzieć.Dobry Boże, człowie- — Służbę, wygody, podróże, fascynujących ludzi, garku, ‚ona jest twoją sekretarką, panią domu, agentką reklamy, derobę wartą dwieście tysięcy dolarów... — Chciał wymieniać robi dla ciebie wszystko, co robiłaby żona. i jeszcze o wiele dalej, lecz Iyo mu przerwał. — I co z tego? Naprawdę nie widzisz, że to dla niej diabła wiele więcej. — I o wiele lepiej — dodał z uśmiechem Justin. warte? Na miłość boską, Justinie, spójrz na nią: jest urocza, ale — Mówię poważnie. — Iyo spojrzał na niego surowo. połowę życia spędza w nierealnym świecie. Czy naprawdę — Wiem. O wiele za poważnie. Niepotrzebnie się o ritą wydaje ci się, że dba choć trochę o te wszystkie pretensjonalne niepokoisz. bzdury, które tyle znaczą dla ciebie? Iyo nie ośmielił się powiedzieć prżyjacielowi, że gdyby — Oczywiście, że dba. Zawsze jej na nich zależało. nie zatroszczył się o Bettinę, na pewno nie przyszłoby to do Jej dzieciństwo było całkowicie odmienne od tego, które głowy jej własnemu ojcu. przeżył Justin; on dorastał w biedzie, a potem na swoich • Swobodny, nonszalancki sposób, w jaki Justin odnosił się książkach i filmach zarobił miliony. Miewał okresy lepsze do przyjaciela, był całkowicie odmienny od powagi, z jaką gorsze, czaąami ńawet bardzo trudne, ale z upływem czasu traktował otaczający go świat Iyo. Było to po części związane jego wydatki stale rosły. Bogactwo, którym się otaczał, było z jego zawodem, Iyo bowiem wydawał jedną Z największych dla niego sprawą zasadniczą. Dawało mu poczucie tożsamości. w świecie gazet: „New York Maila”. Był również starszy od Teraz, kończąc lunch, spoglądał na przyjaciela sponad nie Justina, a więc nie zaliczał się już do młodych. Stracił jedńą dopitej filiżanki mocnej kawy. żonę, rozwiódł się z drugą i z rozmysłem nie miał dzieci. — Bez tego wszystkiego, co jej daję, nie byłaby zdolna Uważał, że byłoby nie w porządku skazywać dzieci na taka przeżyć bodaj tygodnia, Iyo. — Nie jestem o tym przekonany. — Iyo pokładał w niej więcej wiary niż własny ojciec. Przeczuwał, że pewnego dnia Bettina przeistoczy się w naprawdę godną podziwu kobietę i na samą myśl o tym uśmiechnął się do siebie. Bettina wiedziała, że musi się pospieszyć. Szybko wytarla się wielkim, różowym ręcznikiem. Swój strój przygotowała już wcześniej. Wślizgnęła się zręcznie w koronkową bieliznę, prędko narzuciła suknię i ostrożnie wsunęła stopy w idealnie z nią harmonizujące bladofioletowe sandałki na delikamych złotych obcasikach. Suknia była wspaniała: uszyta z przejrzystego, bladofioletowego jedwabiu, opadała jej z ramion i spływała do kostek jak miękka, elastyczna tuba. Jeszcze raz spojrzała na nią z zachwytem, wzburzyła swe włosy o barwie karmąu i upewniła się, czy blady fiolet sukni ma dokładnie ten :- sam odcień co jej powieki. Szyję przyozdobiłakolią z ametystami, lewy nadgarstek bransoletką, a w jej uszach zabłysly brylanty. Wtedy. ostrożnie zdjęła z „wieszaka tunikę z ciemnozielonego aksamitu i narzuciła ją na bladofioletowy jedwab sukni. Podbicie tuniki miało ten sam odcień migotliwego fioletu i Bettina wyglądała jak symfonia kolorów lila i głębokiej rehesansowej zielem. Ten wspaniały, zapierający dech w piersiach komplet ojciec przywiózł jej zeszłej zimy z Paryża, ona jednak nosiła go z taką samą swobodą i niewymuszoną prostotą, z jaką nosiłaby parę starych, spranych dżinsów. Złożywszy przed lustrem należny toalecie hołd, mogła zapomnieć, że ma ją na sobie. Na głowie miała tysiąc innych spraw. Omiotla spojrzeniem urządzoną w stylu francuskiej prowincji sypialnię, sprawdzając, czy umieściła kratę przed wciąż huczącym kominkiem, i po raz ostatni wyjrzała przez okno. Śnieg ciągle padał. Pierwszy śnieg jest zawsze taki piękny! Zbiegając szybko po schodach, uśmiechała się sama do siebie. • Należało teraz zerknąć do kuchni i upewnić się, czy bufet dobrze wygiąda. Pókój jadalny stanowił arcydzieło: Bettina uśmiechnęła się, podziwiając doskonałość ułożonych na r zliczonych srebrnych pólniskach kanapek, które przyponnały ogromne konfetti rozrzucane na świątec*iym festynie. W salonie panował porządek, w pracowni zaś, z której zgod • nie z jej poleceniem wyniesiono wszystkie meble, muzycy stroili instrumenty. Służba prezentowała się nienagannie, a cale mieszkanie — gdzie każdy pokój wyposażony był w muzealnej wartości umeblowanie w stylu Ludwika Xv, z marmurowymi komii.kamj, przytłaczającymi brązami, cudami inkrustacji, w które należałoby wpatrywać się z nabożną czcią — wyglądało zachwycająco. Obrazu dopełnialyadama.. sakowe tkaniny w łagodnych kremowych barwach oraz wpadające w odcień kawy z mlekiem brzoskwiniowe i morelowe aksamity. Cale mieszkanie stanowiło wspaniałą kombinację - ciepła i miłości, wszędzie widoczny był dobry smak oraz • starania, których nie szczędziła” Bettina. — Kochanie, wyglądasz zachwycająco.— Odwróciła się na dźwięk głosu ojca i na chwilę zastygła z wyrazem ciepła i radości w oczach. — Czy to nie ten ciuch przywipzlem ci zeszłegó roku • z Paryża? — Justin Daniels uśmiechnął się do córki, a ona do • niego. Tylko jej ojciec mógł nazwać ciuchem wykwintną kreację od Balenciagi, za którą złożył królewski okup. • — Tak, to ta. Cieszę się, że ci się podoba — odparła, po czym dodała .z wahaniem, niemal nieśmiało: — Mnie też się podoba. - — Świetnie. Czy muzycy już są? Patrzył już poza nią w kierunku sanktuarium: wyłożonej drewnem dużej pracowni.. — Właśnie stroją instrumenty. Myślę, że będą gotowi lada moment. Czy masz ochotę na drinka? — On nigdy nie myślał o jej potrzebach. To do niej należało myślenie o nim. — Chyba zaczekam minutkę. Chryste, ale jestem dzisiaj zmęczony. Wyciągnął się .na chwilę w wygodnym fotelu. Bettina L patrzyła na niego. Mogłaby mu powiedzieć, że także czuje się zmęczona. Wstała o szóstej rano, żeby dopracować wszystkie szczegóły przyjęcia, na uczelnię yyszła o ósmej trzydzieści, a potem spieszyła się do domu, by wykąpać się, przebrać i sprawdzić, czy wszystko” jest w porządku. Nie wspomniała nn.i jednak o tym Nigdy tego nie robiła. — Pracujesz nad nową książką? — spytała, patrząc na z óddaniem i ciekawością. Przytaknął i uśmiechnął się: — Książki są dla ciebie bardzo ważne, prawda? — Oczywiście — odparła łagodnie. — Dlaczego? — Bo ty jesteś dla mnie bardzo ważny. — Tylko dlatego? — Jasne, że nie. Książki są wspaniałe. Kocham je. — Stała obok niego, a potem schyliła się, by pocałować go w czoło. — Tak się składa, że i ciebie kocham. Uśmiechnął się i poklepał ją lekko po ramieniu, po czym Bettina skierowała się ku drzwiom, skąd dobiegły ją jakieś odgłosy. — Zdaje się, że ktoś przyszedł — powiedziała i odczuła nagły niepokój. Ojciec sprawiał wrażenie niezwykle zmęczonego. Nim upłynęło półgodziny, dom wypełnił się gośćmi, którzy śmiali się, rozmawiali i popijali. Byli wśród nich ludzie dowcipni, zabawni i aroganccy, a niektórzy prezentowali wszystkie te cechy naraz. Widać było kilometry wieczorowych tkanin we wszystkich kolorach tęczy, tony biżuterii i całą armię mężczyzn w białych koszulach oraz czarnych krawatach z wpiętymi w nie szpilkami z masy perłowej, onyksu, z małymi szaflrami i brylantami. W tłumie można było rozpoznać około setki dobrze znanych twarzy. Oprócz tych różnej klasy znakomitości kłębiły się ze dwie setki ludzi nie znanych, którzy pili szampana, jedli kawior, tańczyli, wypatrywali Justina Danielsa lub innych sław w nadziei, że im się przyjrzą lub nawet osobiście poznają. Pośród nich uwijała się Bettina, pilnie bacząc, czy wszystko idzie gładko, czy goście zostali sobie przedstawieni, czy podano im dość szampana i czy mają co jeść. Sprawdzała, czy ojciec ma swoją szkocką, a później koniak i czy cygara znajdują się w zasięgu jego ręki. Starała się trzymać na uboczu, gdy zdawał się flirtować z którąś z kobiet, w odpowiednim momencie przyprowadzała do niego ważnego gościa, jeśli właśnie się pojawił. Radziła sobie wspaniale. Iyo pomyślał, że jest najpiękniejszą ze wszystkich obecnych kobiet. Nie po raz pierwszy zdał sobiĘ sprawę z tego, żćwolałby, aby była jego córką, nie zaś Justina. — Zajęta jak zawsze, Bettino? Wyczerpana? Może tylko gotowa rzucić to wszystko? — zagadnął ją. — Nie wygłupiaj się, przepadam za tym — odparła. On jednak wyraźnie dostrzegał w jej oczach ledwo uchwytny wyraz zmęczenia. — Może jeszcze jednego drinka? — Przestań traktować mnie jak gościa, Bettino. Czy moglibyśmy przysiąść gdzieś na chwilę? — Może później?. — Nie. Teraz. — Dobrze, Iyo. Zgoda. Spojrzała w jego niebieskie oczy osadzone głęboko w miłej twarzy, którą pokochała w ciągu minionych lat, i pozwoliła poprowadzić mu się w stronę okna, gdzie przez chwilę spoglądali na sypiący śnieg. Potem znów odwróciła wzrok na Iya. Jego bujna biała grzywa wyglądała piękniej niż zwykle. Iyo StewarCzawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ] |