Desmond Bagley - Odwet (www.cuwroclaw.blogspot.com), Biblioteka Konesera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DESMOND
BAGLEY
ODWET
Przekład
Jerzy żebrowski 2
l
Leżała na łóżku w niedbałej pozie, nieświadoma już obecności rosłych mężczyzn zapełniających pokój, którzy sprawiali, że wydawał się on jeszcze mniejszy niż był w rzeczywistości. Uleciało z niej życie, a słusznego wzrostu panowie przyjechali stwierdzić, dlaczego tak się stało - nie z czystej ciekawości, lecz z przyczyn zawodowych. Byli bowiem policjantami. Detektyw - inspektor Stephens nie zwracał uwagi na ciało. Rzucił na nie tylko okiem, a potem zainteresował się pokojem, zauważając tanie, zdezelowane meble i wytarty dywan, który był zbyt mały, aby ukryć zakurzone deski. Brakowało szafy, a rzeczy dziewczyny leżały bezładnie porozrzucane, niektóre na oparciu krzesła, inne na podłodze obok łóżka. Ona sama była naga jak opustoszała muszla. Martwe ciało nie budziło pożądania. Stephens wziął z krzesła sweter i zauważył ze zdziwieniem, jak bardzo jest miękki. Spojrzawszy na metkę z nazwą firmy zmarszczył brwi, a potem podał go sierżantowi Ipsleyowi. - Było ją stać na dobre rzeczy. Co z ustaleniem tożsamości? - Betts rozmawia z właścicielką domu. Stephens wiedział, ile to warte. Mieszkańcy jego rewiru niechętnie rozmawiali z policją. - Niewiele mu to da. Dostanie tylko jakieś nazwisko i to zapewne fałszywe. Widział pan strzykawkę? - Trudno było nie zauważyć, sir. Myśli pan, że to narkotyki? - Możliwe. - Stephens odwrócił się w stronę komody z jasnego surowego drewna i pociągnął za jedną z gałek. Szuflada otworzyła się na szerokość cala, a potem zacięła się. Uderzył w nią kantem dłoni. - Czy zjawił się już policyjny lekarz? - Pójdę się dowiedzieć, sir. - Nie ma problemu. Przyjdzie we właściwym czasie. - Stephens odwrócił głowę w stronę łóżka. - Poza tym jej się tak bardzo nie śpieszy. - Szarpnął szufladę, która znów się zacięła. - Co za cholera! Umundurowany policjant pojawił się w drzwiach, zamykając je za sobą. - Nazywała się Hellier, sir. June Hellier. Mieszkała tu od tygodnia. Przyjechała w zeszłą środę. Stephens wyprostował się. - To niewiele nam daje, Betts. Widział pan ją już kiedyś na swoim terenie? Betts spojrzał w stronę łóżka i pokręcił głową. - Nie, sir. - Czy właścicielka domu znała ją wcześniej? - Nie, sir. Przyszła z.ulicy i poprosiła o pokój. Zapłaciła z góry. - Inaczej by go nie dostała - stwierdził Ipsley. - Znam tę starą jędzę - nie za darmo, a za sześć pensów niewiele. - Czy miała jakichś przyjaciół, znajomych? - zapytał Stephens. - Rozmawiała z kimś? - Nic mi o tym nie wiadomo, sir. Wygląda na to, że większość czasu spędzała w pokoju. Niski mężczyzna z zaokrąglonym brzuszkiem wcisnął się między nich. Podszedł do łóżka i położył torbę. - Przepraszam za spóźnienie, Joe. Te cholerne korki są coraz gorsze. - W porządku, doktorze. - Stephens zwrócił się ponownie do Bettsa: - Niech pan tu jeszcze powęszy i spróbuje się czegoś dowiedzieć. - Podszedł do doktora, stojącego w nogach łóżka i spojrzał z góry na ciało dziewczyny. - Chodzi, jak zwykle, o czas i przyczynę zgonu. Doktor Pomray zmierzył go wzrokiem. - Podejrzewa pan coś? Stephens wzruszył ramionami. - Na razie nic nie wiem. - Wskazał na strzykawkę i szklankę, które leżały na nocnej szafce z bambusa. - To mogły być narkotyki. Może przedawkowała. Pomray pochylił się nad szklanką i ostrożnie ją powąchał. Na dnie widać było cieniutką warstwę wilgoci. Już miał ją dotknąć, gdy Stephens powiedział: - Proszę tego nie robić, doktorze. Chciałbym, żeby najpierw sprawdzono odciski. - To nie ma większego znaczenia - odparł Pomray. - Jasne, że była narkomanką. Niech pan spojrzy na jej uda. Chciałem tylko sprawdzić, czym się truła. Stephens zauważył już wcześniej ślady ukłuć i wyciągnął własne wnioski, stwierdził jednak: - Może miała cukrzycę. Pomray zdecydowanie pokręcił głową. - Są ślady zakrzepu żylnego i zakażenia skóry. Żaden lekarz nie dopuściłby do tego u pacjenta z cukrzycą. - Pochylił się i ucisnął jej skórę. - Są też początki żółtaczki. Oznacza to uszkodzenia wątroby. Powiedziałbym, że to narkomania i typowa beztroska w obchodzeniu się z igłą. Ale dopiero po sekcji będziemy mieć pewność. - W porządku, zostawiam to panu. - Stephens odwrócił się do Ipsleya i powiedział jakby od niechcenia: - Może pan otworzyć tę szufladę, sierżancie? - Jeszcze jedno - dorzucił Pomray. - Przy swoim wzroście ma sporą niedowagę. To kolejny dowód. - Wskazał na popielniczkę zasypaną niedopałkami papierosów. - I bardzo dużo paliła. Stephens zobaczył, jak Ipsley delikatnie ująwszy kciukiem i wskazującym palcem gałkę komody, bez trudu otwiera szufladę. Odwrócił wzrok od jego twarzy, na której malował się wyraz triumfu i stwierdził: - Ja też dużo palę, doktorze. To niewiele oznacza. - Pasuje do klinicznego obrazu - przekonywał Pomray. Stephens skinął głową. - Chciałbym wiedzieć, czy zmarła na tym łóżku. Pomray wydawał się zaskoczony. - Ma pan powody przypuszczać, że było inaczej? Stephens lekko się uśmiechnął. - Bynajmniej. Po prostu jestem ostrożny. - Zobaczę, czego zdołam się dowiedzieć - stwierdził Pomray.
* * *
W szufladzie znaleźli niewiele: torebkę, trzy pończochy, parę wymagających uprania majtek, pęk kluczy, szminkę, pas do pończoch i strzykawkę ze złamaną igłą. Stephens odkręcił szminkę i zajrzał do środka. Była zupełnie zużyta, a ślady wskazywały na to, że dziewczyna próbowała wykorzystać ją do końca, co potwierdziło odnalezienie w szczelinie szuflady starej zapałki z zabarwionym na czerwono końcem. Stephens specjalizujący się w interpretowaniu takich szczegółów, wywnioskował, że June Hellier była w finansowych tarapatach. Majtki miały z przodu dwie czerwonobrązowe plamy. W podobny sposób zaplamiona była górna część jednej z pończoch. Wyglądało to na zaschniętą krew i było zapewne efektem zrobionego nieumiejętnie zastrzyku w udo. Na metalowym kółku znajdowały się trzy klucze, w tym jeden od stacyjki samochodu. Stephens zwrócił się do Ipsleya: - Niech pan pójdzie sprawdzić, czy dziewczyna miała samochód. Drugi klucz pasował do luksusowej i wytwornej walizki, którą znalazł w kącie; zajrzał do środka - była pusta. Stephens chciał kiedyś kupić podobną w prezencie dla żony, ale zrezygnował z powodu ceny. Trzeciego klucza nie potrafił do niczego dopasować, zajął się więc torebką, zrobioną z miękkiej skóry. Zamierzał ją właśnie otworzyć, gdy wrócił Ipsley. - Nie ma samochodu, sir. - Doprawdy? - Stephens zacisnął wargi. Otworzył zatrzask torebki i - zajrzał do jej wnętrza. Papiery, bibułki, jeszcze jedna doszczętnie zużyta szminka, trzy szylingi i cztery pensy w drobnych, żadnych banknotów. - Proszę uważnie posłuchać, sierżancie - powiedział. - Przyzwoita torebka, przyzwoita walizka, kluczyki do stacyjki, ale bez wozu, przyzwoite ciuchy, z wyjątkiem pończoch, które są tanie, w szufladzie szminka w złotej oprawie, w torebce szminka od Woolwortha - obie zużyte. Co pan o tym wszystkim myśli? - Musiała zbiednieć, sir. Stephens skinął głową, trącając wskazującym palcem kilka monet. Nagle zapytał: - Może mi pan powiedzieć, doktorze, czy ona była dziewicą? - Nie była, już to sprawdziłem - odparł Pomray. - Może żyła na kredyt - podsunął Ipsley. - Możliwe - stwierdził Stephens. - Dowiemy się, jeśli będzie trzeba. Pomray wyprostował się. - Na pewno zmarła na tym łóżku. Są na to dowody. Więcej nic tu nie zdziałam. Można gdzieś umyć ręce? - Na końcu korytarza jest łazienka - odparł Ipsley. - Ale niezbyt tam czysto. Stephens porządkował niewielki plik papierów. - Jaki był powód zgonu, doktorze? - Powiedziałbym, że przedawkowanie narkotyku, ale dopiero sekcja wykaże, co to było. - Przypadkowe czy celowe? - zapytał Stephens. - Z tym też trzeba poczekać do sekcji - odparł Pomray. - Jeżeli przedawkowanie było naprawdę spore, można właściwie mieć pewność, że to nie przypadek. Narkoman z reguły wie dokładnie, ile ma wziąć. Jeśli przedawkowała tylko trochę, mogło się to stać przypadkowo. - A więc jeżeli to nie przypadek, mamy do wyboru samobójstwo albo morderstwo - stwierdził z zadumą Stephens. - Myślę, że morderstwo może pan śmiało wykluczyć - stwierdził Pomray. - Narkomani nie lubią, żeby inni wbijali im igły. - Wzruszył ramionami. - Ale wskaźnik samobójstw jest wysoki wśród tych, którzy są już na dnie. Stephens mruknął cicho, natrafiając na wizytówkę jakiegoś lekarza. Jego nazwisko wydało mu się dziwnie znajome. - Co pan wie o doktorze Nicholasie Warrenie? Czy to specjalista od narkotyków? Pomray przytaknął. - A więc była jedną z jego dziewczyn, tak? - zapytał z zainteresowaniem. - Co to za lekarz? Ma czyste ręce? Pomray zareagował gwałtownie. - Mój Boże! Nick Warren ma nieskazitelną opinię. To jeden z najlepszych fachowców w branży. Nie jest żadnym szarlatanem, jeśli o to panu chodzi. - Z różnymi ma się do czynienia - powiedział pojednawczo Stephens. - Sam pan to dobrze wie. - Podał wizytówkę Ipsleyowi. - To niedaleko stąd. Niech pan spróbuje go odnaleźć, sierżancie. Nie zidentyfikowaliśmy jeszcze tej dziewczyny. - Tak jest, sir - powiedział Ipsley i ruszył do drzwi. - Aha, sierżancie - zawołał Stephens. - Proszę mu nie mówić, że dziewczyna nie żyje. Ipsley szeroko się uśmiechnął. - Nie powiem. - Proszę posłuchać - odezwał się Pomray. - Jeżeli spróbuje pan przyciskać Warrena, czeka pana spora niespodzianka. To twardy facet. - Nie lubię lekarzy, którzy rozdają narkotyki - odparł ponuro Stephens. - Cholernie dobrze pan wie, jak to jest - burknął Pomray. - A lekarskiej etyce Nicka Warrena nie zdoła pan niczego zarzucić. Jeżeli zastosuje pan taką taktykę, da panu nieźle popalić. - Zobaczymy. Radziłem już sobie z twardzielami. Pomray wyszczerzył nagle zęby w uśmiechu. - Chyba zostanę i popatrzę sobie. Warren wie o narkotykach i narkomanach tyle samo, co najlepszy specjalista w tym kraju, a może i więcej. Ma na tym punkcie lekkiego bzika. Nie przypuszczam, żeby wiele pan z niego wyciągnął. Wrócę, jak tylko domyję się w tej zafajdanej łazience.
* * *
Stephens spotkał się z Warrenem w ciemnym korytarzu przy wejściu do pokoju dziewczyny. Chciał wykorzystać psychologiczną przewagę, którą uzyskał nie informując doktora o śmierci dziewczyny. Jeżeli zdziwiło go, że Warren przyjechał tak szybko, nie okazał tego, lecz obserwował idącego po korytarzu mężczyznę z zawodową rezerwą. Warren był człowiekiem wysokim, o delikatnej, ale dziwnie nieruchomej twarzy. Mówił zawsze z namysłem, robiąc nieraz długie przerwy, zanim udzielił odpowiedzi. Stephens odnosił wrażenie, że Warren go nie słyszy albo nie zwraca uwagi na zadawane pytanie, ale w chwili gdy zamierzał je powtórzyć, Warren zawsze odpowiadał. Ta powściągliwość drażniła Stephensa, chociaż starał się tego nie okazywać. - Cieszę się, że pan przyjechał - powiedział. - Mamy pewien problem, doktorze. Zna pan młodą danie o nazwisku June Hellier? - Znam - odparł lakonicznie Warren. Stephens czekał z nadzieją, że Warren powie coś więcej, ale ten tylko mu się przyglądał. Tłumiąc irytację zapytał: - Czy to jedna z pańskich pacjentek? - Tak - odparł Warren. - Na co chorowała, doktorze? Warren odpowiedział dopiero po dłuższej chwili: - To sprawa między pacjentem a lekarzem i nie chcę o tym rozmawiać. Stephens poczuł, jak Pomray porusza się niespokojnie za jego plecami. Odezwał się chłodno: - To sprawa dla policji, doktorze. Warren znowu zamilkł, patrząc spokojnie na Stephensa. W końcu powiedział: - Wydaje mi się, że jeżeli panna Hellier potrzebuje pomocy lekarskiej, tracimy czas stojąc tutaj. - Nie będzie potrzebowała pomocy - rzekł obojętnie Stephens. Pomray znów się poruszył. - Ona nie żyje, Nick. - Rozumiem - odparł Warren. Wydawał się nieporuszony. Stephens był zły, że Pomray wtrącił się do rozmowy, ale bardziej zainteresował go brak reakcji ze strony Warrena. - Nie jest pan zaskoczony, doktorze. - Nie - odparł krótko Warren. - Dostarczał pan jej narkotyki? - Dawałem jej recepty. To było kiedyś. - Na jakie narkotyki? - Na heroinę. - Czy to było konieczne? Warren był nieporuszony jak zawsze, ale w jego oczach pojawił się wyraz niechęci, gdy powiedział: - Nie mam zamiaru rozmawiać z osobą postronną na temat kuracji moich pacjentów. Stephensa ogarnął gniew. - Ale jej śmierć pana nie zaskoczyła. Czy była umierająca? Śmiertelnie chora? Warren spojrzał na Stephensa z namysłem i powiedział: - Współczynnik śmiertelności wśród narkomanów jest jakieś dwadzieścia osiem razy wyższy niż wśród ogółu ludności. Oto dlaczego jej śmierć mnie nie dziwi. - Brała heroinę? - Tak. - A pan ją zaopatrywał? - Tak. - Rozumiem - podsumował Stephens. Spojrzał na Pomraya, a potem zwrócił się ponownie do Warrena: - Nie powiem, żeby mi się to podobało. - Mało mnie obchodzi pańskie zdanie - stwierdził spokojnie Warren. - Chciałbym zobaczyć moją pacjentkę. Będzie panu potrzebne świadectwo zgonu. Lepiej, żebym ja je wystawił. ,,Co za cholerny tupet" - pomyślał Stephens. Odwrócił się gwałtownie i otworzył drzwi do sypialni. - Proszę tędy - powiedział szorstko. Warren minął go i wszedł do pokoju, a za nim podążył Pomray. Stephens zdecydowanym ruchem głowy nakazał sierżantowi Ipsleyowi, żeby wyszedł, po czym zamknął drzwi za jego plecami. Kiedy zbliżył się do łóżka, Warren i Pomray byli już zajęci rozmową, z której rozumiał co czwarte słowo. Prześcieradło, którym doktor Pomray przykrył ciało d... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |