Danielle Steel - Pocałunek, Danielle Steel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DANIELLE STEEL POCAŁUNEK (The Kiss) Przełożyła Grażyna Jagielska Moim wspaniałym dzieciom, które są moim sercem, moją duszą, moją odwagą. Dla Beatrix, Trevora, Todda, Nicka, Sama, Victorii. Vanessy, Maksa i Zary z wyrazami miłości mama Odwaga to nie brak strachu ani przejaw desperacji, lecz zdolność ich przezwyciężania. ROZDZIAŁ 1 Isabelle Forrester stała w oknie sypialni domu przy rue de Grenelle, w VII dzielnicy Paryża, i spoglądała na ogród. Mieszkali tu z Gordonem przez ostatnie dwadzieścia lat, tu urodziły się dzieci. Wysokie, imponujące drzwi z brązu wychodziły na wewnętrzny dziedziniec, który dom okalał z trzech stron. Stary budynek był piękny, z wysokimi sufitami, wspaniałymi boazeriami, sztukaterią i lśniącymi parkietami. Isabelle utrzymywała posiadłość w doskonałym stanie. Ogród był wypieszczony, a o białych różach, które zasadziła przed dziesięcioma laty, mówiono, że są najpiękniejsze w Paryżu. Osiemnastowieczną rezydencję umeblowano antykami, kupowanymi przez lata w Paryżu i podczas podróży. Część z nich należała jeszcze do jej rodziców. Wszystko błyszczało, drewno było doskonale wywoskowane, srebra wypolerowane, kryształowe kinkiety migotały w jasnym świetle czerwcowego dnia, które sączyło się przez zasłony w sypialni. Isabelle odwróciła się od okna z cichym westchnieniem. Ostatnio prawie nigdzie nie wyjeżdżała, a teraz, kiedy trafiła się taka okazja, miała wyrzuty sumienia, że zostawia Teddy’ego. Jej córka Sophie wyjechała z przyjaciółmi do Portugalii poprzedniego dnia. Miała osiemnaście lat i jesienią rozpoczynała studia na uniwersytecie. To Theodore od czternastu lat trzymał ją w domu. Urodził się trzy miesiące za wcześnie. Uczył się w domu, nigdy nie poszedł do szkoły. Przez większość życia był przykuty do łóżka lub poruszał się po domu na wózku inwalidzkim. Przy ładnej pogodzie Isabelle wytaczała wózek do ogrodu, gdzie chłopiec siedział lub spacerował, jeżeli czuł się na siłach. Ale nigdy się nie poddawał, oczy ożywiały mu się za każdym razem, gdy matka wchodziła do pokoju. Zawsze miał dla niej uśmiech, coś do powiedzenia. Łącząca ich więź była mocniejsza niż słowa, niż czas i lęki, którym razem stawiali czoło. Czasem odnosiła wrażenie, że mają jedną duszę. Przekazywała mu własną siłę, rozśmieszała go, rozmawiała z nim godzinami, czytała mu lub trzymała go w ramionach, kiedy był zbyt słaby, żeby rozmawiać, kiedy nie mógł złapać tchu. Patrzył na życie oczami matki. Przypominał jej małego ptaszka ze złamanymi skrzydłami. Zastanawiali się z Gordonem nad transplantacją serca i płuc w Stanach, ale lekarze orzekli, że Theodore jest zbyt słaby, by przeżyć taką operację. Może nawet nie wytrzyma podróży. Nie wolno ryzykować. Całym światem Theodore’a były więc matka i siostra, i dom przy rue de Grenelle. Ojciec czuł się skrępowany jego chorobą. Teddy przez całe życie miał koło siebie pielęgniarki, ale opiekowała się nim głównie matka. Dawno temu zrezygnowała z przyjaciół, pracy zawodowej i choćby namiastki własnego życia. Przez ostatnie lata jej kontakty ze światem ograniczały się do wieczornych wyjść z Gordonem, coraz rzadszych. Misją Isabelle stało się utrzymanie Teddy’ego przy życiu, zapewnienie mu szczęścia. Cierpiała na tym jego siostra, Sophie, ale potrafiła to zrozumieć, Isabelle bardzo kochała córkę, chociaż Teddy’ego stawiała na pierwszym miejscu. Od tego zależało jego życie. Przez ostatnie cztery miesiące, od wczesnej wiosny, czuł się lepiej, co pozwoliło jego matce wybrać się w tę upragnioną podróż do Londynu. Był to pomysł Billa Robinsona, który początkowo uznała za niewykonalny. Poznała Billa przed czterema laty, na przyjęciu wydanym przez amerykańskiego ambasadora, dawnego kolegę Gordona z Princeton. Bill zajmował się polityką i mówiono, że jest jednym z najbardziej wpływowych, najbogatszych ludzi w Waszyngtonie. Gordon powiedział jej, że to William Robinson utorował obecnemu prezydentowi drogę do Gabinetu Owalnego. Odziedziczył ogromną, niewyobrażalną fortunę. Od najwcześniejszych lat pociągała go polityka i władza, jaką dawała, choć wolał pozostać za jej kulisami. Był szarą eminencją, ale na Isabelle zrobił wrażenie cichego, bezpretensjonalnego człowieka. Nie mogła uwierzyć, że jest aż tak bogaty i potężny. Wyglądał zaskakująco młodo i miał poczucie humoru. Siedziała obok niego przy stole i świetnie się bawiła w jego towarzystwie. Mile zaskoczył ją list, jaki przysłał parę dni później, a potem paczka z albumem o sztuce - świeżutko spod prasy - o którym rozmawiali na przyjęciu. Powiedziała wtedy, że od dawna poluje na tę książkę. Była mile zaskoczona, że, mając na głowie tyle ważniejszych spraw, pamiętał o tym. Rozmawiali o obrazach, które naziści wywieźli podczas wojny, i które odnaleziono niedawno ukryte w Holandii. Potem rozmowa zeszła na fałszerstwa, grabieże, a w końcu na konserwację dzieł sztuki. Isabelle zajmowała się tym, zanim poznała Gordona. Pracowała w Luwrze - ciesząc się opinią utalentowanej konserwatorki. Byli nawzajem zafascynowani swoimi opowieściami i w ciągu następnych miesięcy zawiązała się między nimi przyjaźń, którą podtrzymywali listownie i telefonicznie. Isabelle wysłała mu kilka cennych albumów, a on zadzwonił przy następnej wizycie w Paryżu i zaprosił ją na lunch. Zawahała się, ale uległa pokusie. Po raz pierwszy zostawiła Theodore’a samego w porze lunchu. Miał wtedy dziesięć lat. Bill dzwonił czasem o bardzo dziwnej porze, zapominając o tym, że kiedy pracuje do późna, we Francji jest rano. Powiedziała mu, że wstaje o świcie, żeby zająć się Teddym. Dopiero po sześciu miesiącach zapytał, czy Gordon nie ma nic przeciwko jego telefonom. W rzeczywistości nigdy nie powiedziała o nich mężowi. Przyjaźń Billa stała się jej sekretnym skarbem, który chciała zachować dla siebie. - Dlaczego miałby mieć coś przeciwko temu? - udała zdziwienie, żeby go nie zniechęcić. Tak bardzo lubiła z nim rozmawiać, mieli tyle wspólnych zainteresowań. Pod wieloma względami był jej jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Przyjaciele nie dzwonili od lat. Zajęta synem, stawała się coraz mniej komunikatywna. Podejrzewała, że Gordon nie byłby zachwycony telefonami od Billa. Swego czasu powiedziała mężowi o albumach, które jej przysłał. Gordon wydawał się zdumiony, ale nie pytał o nie. Wolała więc nie wspominać o telefonach, chociaż ich rozmowy były takie niewinne. Nie mówili o żadnych osobistych sprawach, z początku w ogóle nie wspominali o swoich partnerach. Isabelle bardzo cieszyła się, słysząc jego głos o szarej, porannej godzinie. Nie mówiła o tych telefonach Gordonowi, ponieważ nie chciała stracić przyjaźni Billa. Z początku dzwonił co parę tygodni, potem coraz częściej. Rok po tym, jak się poznali, poszli na lunch. I raz, kiedy Gordona nie było w Paryżu, Bill zabrał ją na kolację. Kiedy z cichego bistra w sąsiedztwie wróciła do domu, stwierdziła ze zdumieniem, że jest już po północy. Czuła się jak przywiędły kwiat chłonący słońce i deszcz. Te rozmowy stanowiły pokarm dla jej duszy. Telefony i rzadkie wizyty Billa pozwalały przetrwać codzienność. Z wyjątkiem dzieci Isabelle nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Gordon był prezesem największego amerykańskiego banku inwestycyjnego w Paryżu. Miał pięćdziesiąt osiem lat, ona czterdzieści jeden. Z czasem ich drogi się rozeszły, zdawała sobie z tego sprawę i uważała, że stało się tak przez Teddy’ego. Gordon nie znosił atmosfery przewlekłej choroby, jaka unosiła się nad dzieckiem niby miecz gotowy opaść w każdej chwili. Nigdy nie pozwolił sobie na bliskość z synem. Wszyscy o tym wiedzieli. Jego awersja do choroby dziecka była tak głęboka, że stała się niemal fobią. Teddy doskonale to wyczuwał. Kiedy był młodszy, uważał, że ojciec go nienawidzi. Z czasem spojrzał na to inaczej. W wieku dziesięciu lat zrozumiał, że ojciec jest śmiertelnie przerażony jego chorobą i może uciec przed nią tylko w jeden sposób - całkowicie go ignorując, udając, że syn nie istnieje. Teddy nigdy nie miał mu tego za złe, rozmawiał o tym otwarcie z matką. Ojciec i syn byli sobie obcy. Gordon odgrodził się murem i poświęcił całą energię pracy, jak to robił od lat, usuwając się z życia rodziny, a zwłaszcza z życia żony. Tylko do Sophie żywił chyba jakieś cieplejsze uczucia. Sophie i Gordon mieli te same poglądy na wiele spraw, ten sam styl bycia. Gordon świadomie zrezygnował z okazywania uczuć, które uważał za objaw słabości. Sophie natomiast zdawała się dziedziczyć po nim tę cechę. Nawet jako dziecko była o wiele mniej uczuciowa od brata i zamiast szukać u innych pomocy, choćby u matki, radziła sobie sama. Oziębłość Gordona u niej przekształciła się w niezależność i rodzaj chłodnej dumy. Isabelle zastanawiała się czasem, czy córka nie reaguje w ten sposób na fakt, że brat skupiał na sobie uwagę matki. Zamiast odczuwać brak czegoś, co było nieosiągalne, wmówiła sobie, że niczego od nich nie potrzebuje. Prawie nie zwierzała się Isabelle i nigdy nie mówiła o swoich uczuciach, jeżeli mogła tego uniknąć. Isabelle wiedziała, że jeżeli w ogóle komuś się zwierza, to przyjaciołom. Ciągle miała nadzieję, że kiedy Sophie dorośnie, odnajdą wspólny język i zostaną przyjaciółkami. Jednak jak dotąd kontakty z jedyną córką nie były łatwe. Córka zachowywała dystans, może chciała w ten sposób okazać niezależność, udowodnić, że nie potrzebuje matki, która poświęciła wszystkie siły choremu synowi. Gordon jakby winił Isabelle za to, że urodziła upośledzone dziecko. Miał beznamiętny stosunek do życia i zwykł przyglądać mu się z bezpiecznej odległości. Teddy i Isabelle podchodzili do wszystkiego emocjonalnie i dawali upust uczuciom. Ten płomień, który podsycała latami, trzymał Teddy’ego przy życiu, ale przez swoje oddanie synowi Isabelle utraciła męża. Uczuciowo rozeszli się wiele lat temu, wkrótce po narodzinach Teddy’ego. Gordon wyprowadził się wtedy z ich sypialni pod pozorem, że żona późno kładzie się spać i wcześnie wstaje, co mu przeszkadza. Ale ona wiedziała, że kryje się za tym coś więcej. Nigdy nie powiedziała mu tego wprost, ale od dawna wiedziała, że jego uczucie do niej osłabło, a potem zgasło. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz się całowali i poszli razem do łóżka. Pogodziła się z tym, nauczyła się żyć bez miłości. Często odnosiła wrażenie, że mąż nie tylko kojarzy chorobę Teddy‘ego z jej osobą, ale obarcza ją winą za kalectwo syna, chociaż lekarze twierdzili, że nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. W zasadzie nigdy nie rozmawiała o tym z Gordonem, nie miała więc jak odeprzeć jego milczących oskarżeń. Ale zawsze je czuła, wiedziała, że w nim tkwią. I tak, jak odtrącał syna od dnia jego narodzin, przerażony jego kalectwem i chorobą, tak w końcu odtrącił żonę. Odgrodził się od niej murem, żeby nie dopuścić do siebie wizji choroby, której nienawidził. Nie mógł tolerować czegoś, co zawsze uważał za słabość. Isabelle już nie starała się sforsować tego muru. Wszelkie próby zbliżenia, zaraz po narodzinach Teddy’ego, na [ Pobierz całość w formacie PDF ] |