Danielle Steel - Obietnica, Ebook, Danielle Steel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Daniele Stelle OBIETNICA Przełożyła Ewa Górczyńska Tytuł oryginału THE PROMISE Rozdział pierwszy Poranne słońce świeciło im w plecy, kiedy zabierali rowery sprzed Eliot House na terenie Uniwersytetu Harvarda. Przystanęli na chwilę i uśmiechnęli się do siebie. Wokół zakwitał maj, a oni byli młodzi. Jej krótkie włosy lśniły w promieniach słonecznych. Spojrzała mu w oczy i roześmiała się. - Jak się pan czuje, doktorze architektury? - Zapytaj mnie o to za dwa tygodnie, kiedy odbiorę dyplom. - Odpowiedział jej uśmiechem i ruchem głowy strząsnął z czoła kosmyk jasnych włosów. - Nie chodzi mi o dyplom. Pytam, jak się czujesz po ostatniej nocy. - Znów się roześmiała, a on klepnął ją w pupę. - Spryciara. A jak pani się czuje, panno McAllister? Może pani jeszcze chodzić? Przerzucili nogi przez ramy rowerów. Spojrzała na niego wyzywająco. - A ty możesz? - Z tymi słowami ruszyła przed siebie na małym, zgrabnym rowerze, który dostała od niego na urodziny zaledwie parę miesięcy temu. Kochał ją. Zawsze ją kochał. Marzył o niej przez całe życie. A znali się od dwóch lat. Przedtem pędził na uniwersytecie samotne życie i na drugim roku nie spodziewał się żadnych zmian. Nie pragnął tego, co inni. Nie interesowały go dziewczęta z Radcliffe, Vassar czy Wellesley. Kiedyś znał ich aż nazbyt wiele. Szukał czegoś więcej. Charakteru, indywidualności, duszy. Nancy była niezwykła. Wiedział to od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył w bostońskiej galerii, gdzie wystawiano jej obrazy. W malowanych przez nią pejzażach kryła się dojmująca samotność, jej postacie emanowały współczuciem; miał ochotę czegoś się o nich dowiedzieć i poznać artystkę, która je stworzyła. Siedziała tam w czerwonym berecie i starym futrze z szopów. Delikatną cerę miała wciąż zaróżowioną od marszu do galerii na Charles Street, oczy jej błyszczały, a twarz promieniała ożywieniem. Nigdy nie pragnął tak żadnej kobiety. Kupił dwa z jej obrazów i zaprosił na kolację do Lokcbera. Następny etap trwał o wiele dłużej. Nancy McAllister nie oddawała szybko swojego ciała ani serca. Zbyt długo była samotna, żeby łatwo ulegać. Chociaż miała dopiero dziewiętnaście lat, była mądra i wiedziała, co znaczy ból. Ból samotności. Ból porzucenia. Nie opuszczał jej od czasu, gdy w dzieciństwie oddano ją do sierocińca. Nie pamiętała już dnia, kiedy przyprowadziła ją tam matka, która wkrótce potem zmarła. Nancy nie zapomniała jednak chłodu sal, zapachu obcych ludzi i odgłosów poranka, kiedy leżąc w łóżku tłumiła łzy. Będzie to pamiętała do końca życia. Przez długie lata była pewna, że nic nie wypełni pustki w jej duszy. Ale teraz miała Michaela. Ich związek nie zawsze był łatwy, ale mocny, zbudowany na miłości i szacunku; ich światy się połączyły, tworząc coś pięknego i rzadkiego. Michael również nie należał do naiwnych. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie wynikają z miłości do kogoś „innego”, jak to przy każdej okazji nazywała jego matka. Ale Nancy nie należała do „innych”. Wyróżniała się jedynie tym, że była artystką, a nie tylko studentką. Nie poszukiwała własnej drogi, już nią kroczyła. W przeciwieństwie do innych znanych Michaelowi kobiet, nie sprawdzała po kolei wszystkich napotkanych chłopców, czy nadają się na męża. Już wybrała ukochanego. Przez dwa lata nigdy jej nie zawiódł. Była pewna, że nigdy tego nie zrobi; zbyt dobrze się znali. Czy zostało jeszcze coś, czego się o nim jeszcze nie dowiedziała? Poznała go na wylot. Wiedziała wszystko o jego śmiesznostkach, niemądrych sekretach, dziecięcych marzeniach i dręczących lękach. Dzięki temu nabrała szacunku dla całej jego rodziny, nawet dla matki. Michael przyszedł na świat w rodzinie z tradycjami i od dzieciństwa przygotowywano go do objęcia tronu. Nie traktował tego lekko, nigdy nawet nie zażartował na ten temat. Czasami ta perspektywa go przerażała. Co będzie, jeśli nie sprosta tradycji? Nancy była pewna, że tak się nie stanie. Jego dziadek, Richard Cotter, tak samo jak jego ojciec, był architektem. To właśnie dziadek założył imperium, ale dopiero połączenie firmy Cotterów z majątkiem Hillyardów, które nastąpiło dzięki małżeństwu rodziców Michaela, doprowadziło do powstania imperium Cotter-Hillyard w obecnej postaci. Richard Cotter umiał zarabiać, ale dopiero pieniądze Hillyardów - stare pieniądze - wniosły do firmy rytuały i tradycje władzy. Czasami trudno było dźwigać takie brzemię, ale Michael nie czuł do niego niechęci. Nancy również to szanowała. Zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia Michael stanie u steru przedsiębiorstwa Cotter-Hillyard. Na początku znajomości ciągle o tym rozmawiali, i później, kiedy zdali sobie sprawę z powagi ich związku, również. Michael wiedział, że znalazł kobietę, która podoła zarówno obowiązkom rodzinnym, jak towarzyskim. Sierociniec w żaden sposób nie przy gotował jej do takiego życia, ale odpowiednie cechy miała zapisane w charakterze. Teraz patrzył na nią z niewysłowioną dumą, kiedy mknęła przed nim, tak pewna siebie, mocna, sprawnie naciskając smukłymi nogami pedały roweru. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do niego przez ramię. Chciał ją dogonić, zdjąć z roweru... i tutaj... na trawie... tak jak zeszłej nocy... tak jak... Odsunął od siebie te myśli i pomknął za nią. - Hej! Zaczekaj na mnie, wariatko! - Po chwili się z nią zrównał. Jechali teraz spokojnie i blisko siebie, więc wyciągnął do niej rękę. - Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Nancy. -Jego głos brzmiał w wiosennym powietrzu jak pieszczota. Świat wokół nich był świeży i zielony. - Wiesz, jak bardzo cię kocham? - Pewnie najwyżej w połowie tak mocno, jak ja ciebie. - Widać, że niewiele wiesz. Przy Michaelu zawsze była szczęśliwa. Robił takie cudowne rzeczy. Zauważyła to już na samym początku, kiedy wszedł do galerii i zagroził, że rozbierze się do aga, jeśli nie sprzeda mu wszystkich swoich obrazów. Kocham cię przynajmniej siedem razy mocniej niż ty mnie - powiedział. - Nie sądzę. - Znowu się do niego uśmiechnęła, pod niosła głowę i ponownie go wyprzedziła. - Ja cię bar dziej kocham. - Skąd wiesz? - Starał się ją dogonić. - Święty Mikołaj mi powiedział. - Mówiąc to, przy śpieszyła jeszcze bardziej i tym razem Michael puścił ją przodem na wąskiej ścieżce. Byli w radosnym nastroju, a on lubił na nią patrzeć. Miała szczupłe, opięte dżinsami biodra, wąską talię, kształtne ramiona, na których luźno zawiązała czerwony sweter, i wspaniałe, ciemne włosy, powiewające w pędzie. Mógłby na nią patrzyć przez całe wieki. Prawdę mówiąc, tak właśnie zamierzał. To mu przypomniało, że... od samego rana chciał z nią o tym porozmawiać. Znowu się do niej zbliżył i lekko klepnął ją w ramię. - Przepraszam, pani Hillyard. - Słysząc te słowa, lekko drgnęła i nieśmiało się do niego uśmiechnęła. W promieniach słońca widział na jej twarzy drobne piegi, jakby to elfy zostawiły na kremowej skórze złoty pył. - Powiedziałem... pani Hillyard... - Wymawiał te słowa z wielką przyjemnością. Czekał na to dwa lata. - Czy to nie jest trochę przedwczesne, Michael? - zapytała niepewnie, prawie ze strachem. Chociaż wszystko już między sobą uzgodnili, nie rozmawiał jeszcze z Marion. - Wcale nie. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy to zrobić za dwa tygodnie. Tuż po rozdaniu dyplomów. - Już dawno uzgodnili, że ślub ma być skromny i cichy. Nancy nie miała rodziny, a Michael chciał dzielić tę chwilę tylko z nią, bez setek zaproszonych gości i armii fotoreporterów z plotkarskich magazynów. - Właściwie, to już dzisiaj chcę się wybrać do Nowego Jorku i porozmawiać z Marion. - Dzisiaj? - W jej głosie pobrzmiewał lęk. Zwolniła i zatrzymała się. Kiedy w odpowiedzi skinął głową, w zamyśleniu spojrzała na otaczające ich wzgórza, po kryte soczystą zielenią. -Jak myślisz, co odpowie? - Bała się na niego spojrzeć i bała się jego odpowiedzi. - Jasne, że się zgodzi. Naprawdę się o to niepokoisz? - Oboje wiedzieli, że to niemądre pytanie. Mieli wiele powodów do niepokoju. Marion nie była jedną z koleżanek Nancy, tylko matką Michaela, kobietą tak delikatną i czułą jak Titanic, silną i zdecydowaną, jakby zbudowano ją z betonu i stali. Po śmierci ojca przejęła rodzinne interesy, a kiedy umarł jej mąż, prowadziła je z jeszcze większą determinacją. Nic nie było w stanie jej powstrzymać. Dosłownie nic. A już z pewnością nie młoda dziewczyna albo jedyny syn. Jeśli nie zaaprobuje ich małżeństwa, żadna siła nie skłoni jej do wyrażenia na nie zgody, chociaż Michael udawał, że jest jej tak pewny. W dodatku Nancy doskonale zdawała sobie sprawę, co Marion Hillyard o niej sądzi. Matka Michaela nigdy nie ukrywała swoich uczuć, zwłaszcza kiedy się przekonała, że przygoda jej syna z „artystką” może się okazać czymś poważnym. Wezwała go do Nowego Jorku i próbowała odwieść go od tej znajomości, początkowo życzliwymi radami, przymilnością i łagodną perswazją, a potem awanturami, groźbą i przekupstwem. Kiedy to nie poskutkowało, poddała się, a przynajmniej takie robiła wrażenie. Michael wziął to za dobry znak, ale Nancy wcale nie była tego taka pewna. Przeczuwała, że Marion wie, co robi. Na razie zdecydowała się ignorować tę „skomplikowaną sytuację”. Nie zapraszała ich do siebie, o nic nie oskarżała, nie przepraszała za to, co kiedyś powiedziała Michaelowi, ale też nie stwarzała żadnych nowych problemów. Nancy dla niej po prostu nie istniała. Dziewczyna z zaskoczeniem spostrzegła, że sprawia jej to wielki ból. Nie miała własnej rodziny, więc wiązała z Marion szczególne nadzieje. Marzyła, że zostaną przyjaciółkami, że przyszła teściowa ją polubi i razem będą chodziły kupować prezenty dla Michaela. W skrytości ducha liczyła, że Marion zastąpi jej matkę, której nigdy nie znała. Ale matka Michaela nie zamierzała wchodzić w tę rolę. Nancy nie raz miała okazję się o tym przekonać. Jedynie Michael upierał się, że matka da się w końcu przekonać, pogodzi się z ich nieodwołalną decyzją i obie kobiety zostaną dobrymi przyjaciółkami. Nancy w to wątpiła. Zmusiła go nawet do rozpatrzenia możliwości, że Marion nigdy jej nie zaakceptuje i nie zgodzi się na ślub. Co wtedy? „Wtedy wskoczymy do samochodu i pojedziemy do najbliższego sędziego pokoju. Przecież oboje jesteśmy pełnoletni.” Rozbawiła ją prostota tego rozwiązania. Wiedziała, że to nigdy nie będzie takie proste. Ale czy to ma znaczenie? Po dwóch latach i tak czuli się jak małżeństwo. Długo stali w milczeniu, spoglądając na krajobraz. W końcu Michael wziął Nancy za rękę. - Kocham cię, skarbie. - Ja też cię kocham. - Spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem, a on zamknął jej oczy pocałunkiem. Jednak nic nie mogło ukoić dręczących ich wątpliwości. Może tylko rozmowa z Marion. Nancy upuściła rower na ziemię i z westchnieniem wsunęła się w objęcia Michaela. - Chciałabym, żeby nasza sytuacja nie była taka skomplikowana. - Już niedługo wszystko będzie proste. Zobaczysz. No, dość tego. Jedziemy dalej, czy będziemy tu stać cały dzień? Uśmiechnęła się, a Michael podniósł jej rower. Po chwili znów pędzili przed siebie, śmiejąc się, żartując i śpiewając. Udawali, że Marion nie istnieje. Ale istniała, i tak miało być zawsze. To była raczej instytucja, a nie kobieta; przynajmniej w życiu Michaela. Teraz również w życiu Nancy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |