David Morrell-Infiltratorzy, David Morrell
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
David AORRELL Infiltratorzy Z angielskiego przełożył ANDRZEJ SZULC „KB” 21.00 1 INFILTRATORZY Tak właśnie się nazwali i można by o nich opowiedzieć ciekawą historię, pomyślał Balenger. To wyjaśniało, dlaczego spotkał się z nimi w tym zakichanym motelu, w wymarłym, liczącym siedemnaście tysięcy mieszkańców miasteczku w stanie New Jersey. Jeszcze kilka miesięcy później nie mógł wytrzymać w zamkniętym pokoju. Wpadająca w nozdrza woń pleśni nadal przywoływała echo krzyków. Na widok snopu światła z latarki niezmiennie oblewał się potem. Później, kiedy wracał do zdrowia, środki uspokajające poluzowały stalowe bariery, które nałożył na swoją pamięć, i uwolniły straszne dźwięki i obrazy. Była sobota, chłodny październikowy wieczór. Kilka minut po dziewiątej. Mógł jeszcze wówczas zawrócić i uniknąć koszmaru następnych ośmiu godzin. Patrząc teraz wstecz, zdał sobie sprawę, że choć ocalał, z całą pewnością nie wyszedł z tego cało. Wyrzucał sobie, że nie wyczuł panującego wokół napięcia. Kiedy zbliżał się do motelu, dobiegający z plaży dwie przecznice dalej łoskot fal był nienormalnie głośny. Wiatr smagał piaskiem próchniejące deski promenady. Zeschnięte liście sunęły po popękanych płytach chodnika. Ale dźwiękiem, który najmocniej utkwił Balengerowi w pamięci, tym, który, jak sobie powtarzał, powinien go skłonić do odwrotu, było żałosne rytmiczne klang klang klang, niosące się opustoszałymi ulicami. Dźwięk był ostry, zupełnie jak bicie pękniętego dzwonu, lecz wkrótce miał poznać jego prawdziwe źródło, przekonać się, jak dobrze pasuje do beznadziejnej sytuacji, w której się znalazł. Klang. Tak mógł brzmieć ostrzegawczy sygnał dla statków, żeby trzymały się z daleka i uniknęły katastrofy. Klang. Albo dzwon wzywający na pogrzeb. Klang. Tak mogło dawać o sobie znać fatum. 2 Motel miał dwanaście pokojów. Zajęty był tylko ten z numerem czwartym. Przez cienkie zasłonki sączyło się bladożółte światło. Budynek był zaniedbany i podobnie jak wszystkie inne w tej okolicy wymagał remontu. Balenger zastanawiał się, dlaczego grupa wybrała akurat ten motel. Miejscowość przeżywała ciężkie czasy, ale nadal było tu kilka porządnych miejsc, gdzie mogli się zatrzymać. Chłodny wiatr sprawił, że zapiął wiatrówkę pod samą szyję. Miał trzydzieści pięć lat, szerokie bary, rudawe krótkie włosy i porytą zmarszczkami twarz, która świadczyła o tym, że wiele w życiu przeszedł, i podobała się kobietom. Przez całe życie zależało mu tylko na jednej kobiecie. Przystanął przed cienkimi drzwiami, pragnąc zebrać myśli i przygotować się emocjonalnie do roli, którą musiał odegrać. —Facet się spóźnia - usłyszał młodo brzmiący męski głos. —Może w ogóle nie przyjdzie - odpowiedział również młody kobiecy głos. —Kiedy się ze mną kontaktował, odniósł się bardzo entuzjastycznie do naszego przedsięwzięcia - rzekł drugi mężczyzna, o wiele starszy. —Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odezwał się trzeci mężczyzna, młody, podobnie jak pierwszy. - Wcześniej nigdy nie braliśmy ze sobą obcych. Będzie nam przeszkadzał. Nie powinniśmy się godzić. Balenger nie chciał, żeby rozmowa potoczyła się dalej w tym kierunku. Uznał, że jest już wystarczająco skoncentrowany i zapukał do drzwi. W pokoju zapadła cisza. Po chwili ktoś przekręcił zamek i drzwi uchyliły się na szerokość łańcucha. Wyjrzała zza nich brodata twarz. —Profesor Conklin? Brodacz kiwnął głową. —Nazywam się Frank Balenger. Drzwi zamknęły się i po spuszczeniu łańcucha otworzyły ponownie, ukazując stojącego za nimi otyłego mężczyznę koło sześćdziesiątki. Balenger znał jego wiek: zdążył już o nim zebrać dokładne informacje. Robert Conklin. Profesor historii na uniwersytecie stanowym w Buffalo. W studenckich latach aktywny przeciwnik wojny w Wietnamie. Trzykrotnie zatrzymany w trakcie różnych politycznych manifestacji, w tym podczas marszu na Pentagon w 1967 roku. Aresztowany za posiadanie marihuany, zarzut wycofano z powodu niewystarczających dowodów. Żonaty od 1970. Wdowiec od 1992. Rok później został infiltratorem. - Minęła dziewiąta. Myśleliśmy już, że pan nie przyjdzie. Profesor miał siwą czuprynę i brodę, małe okulary i obwisłe policzki. Wyjrzał uważnie na zewnątrz, po czym zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. —Nie zdążyłem na wcześniejszy pociąg z Nowego Jorku. Przepraszam, że kazałem wam czekać - powiedział Balenger. —Nic nie szkodzi. Vinnie też się spóźnił. Właśnie się przygotowuj emy. Profesor, który wyglądał trochę dziwnie w [ Pobierz całość w formacie PDF ] |